W tym sezonie turniej rozegrano na Pebble Beach Golf Links, pięknym nadoceaniczym polu w Kaliforni. Woodland, 35-letni golfista z Topeka w stanie Kansas, wywalczył wielki srebrny puchar (i 2,25 mln dol. nagrody) w dobrym stylu: cztery rundy poniżej par (68-65-69-69), efektowne birdie na finałowym dołku i udana ucieczka przed ostrym pościgiem Brooksa Koepki – nr 1 na świecie i Justine'a Rose'a, który na początku finałowej rundy prez chwilę zrównał się z liderem.
Koepka był uważany za głównego kandydata do sukcesu, jego skuteczność w najważniejszych turniejach roku jest wybitna, niedawne zwycięstwo w PGA Championship tylko to potwierdziło. Jednak rundy 69-69-68-68 nie wystarczyły, by wygrać i trzeci rok z rzędu zostać mistrzem US Open. Taki wyczyn wciąż udał się tylko Willie Andersonowi w 1905 roku.
Woodland faworytem nie był, wcześniej, gdy w turniejach PGA Tour prowadził po 54 dołkach (czyli po trzech z czterech rund) nie zdobywał tytułu – zdarzyło się to siedem razy. Wygrał jednak cztery turnieje zawodowe największej ligi świata, ale w innych okolicznościach – gdy sam gonił.
– Kluczem do sukcesu było wytrzymanie presji, nawet odrobina zabawy z tego powodu. Powtarzałem sobie często: baw się tą chwilą, baw się tym ciśnieniem, polub ten stres i brak komfortu, nie uciekaj od tego – mówił nowy mistrz.
Potem przyznał się do głębszych pokładów motywacji, opowiedział o trudnych przejściach jego żony Gabby, która dwukrotnie roniła (w jednym przypadku straciła dziecko z ciąży bliźniaczej, syn przeżył), silnej więzi z ojcem Danem, który w Pebble Beach nosił mu kije, styczniowym spotkaniu z golfistką Amy Bockerstette, uczestniczką Olimpiad Specjalnych (ma zespoł Downa), która pokazała mu podczas wspólnej gry na sławnym 16. dołku par 3 pola TPC Sawgras, co znaczy odwaga i wiara w siebie.