Pływacy od dawna zwracali uwagę, że w ich sporcie, który jest drugą po lekkoatletyce lokomotywą letnich igrzysk, nie dba się o zawodników.
Treningi są ciężkie i monotonne, ale jeśli nie jest się wielką gwiazdą, jak Michael Phelps, Ryan Lochte czy Katinka Hosszu, które mogą liczyć na sponsorów, to szans na godziwy zarobek nie ma. A to, co było do podziału, dzielono niesprawiedliwie. Władze Międzynarodowej Federacji Pływackiej (FINA), zdaniem zawodników, dostawały dużo za prawa telewizyjne, ale oni nie mieli z tego prawie nic.
Dlatego inicjatywa ukraińskiego miliardera Konstantina Grigoriszyna, który zaproponował całkiem nową formułę, czyli International Swimming League (ISL), spotkała się z tak dużym zainteresowaniem. Zgodnie z tym pomysłem najlepsi pływacy będą spotykać się regularnie na komercyjnych zawodach, a telewizje zrobią z tego atrakcyjne widowisko.
FINA zareagowała od razu – podobno zagroziła dyskwalifikacjami dla buntowników i zażądała za udzielenie zgody 50 mln dol., wobec czego zawody w Turynie, zaplanowane na grudzień 2018 r., się nie odbyły. Pływacy (m.in. takie gwiazdy jak Adam Peaty, Sarah Sjostrom, Chad Le Clos) skonsultowali się jednak z prawnikami i w konsekwencji FINA wydała oświadczenie, że takich gróźb nie było – jedynie zapowiedź, że wyników nie autoryzuje, a 50 mln dol. to tylko wstępna propozycja, i to ze strony ISL.
Komercyjne zawody w końcu wystartowały. Na razie odbyły się dwie rundy: w Indianapolis i Neapolu, a w obu startował amerykański zespół Cali Condors, który w składzie ma czwórkę Polaków: Katarzynę Wasick, Radosława Kawęckiego, Jana Świtkowskiego i Kacpra Majchrzaka.