Na metę rozstrzygającego etapu w Bukowinie Tatrzańskiej 20-letni kolarz grupy Deceuninck Quick-Step wjechał, trzymając w rękach numer startowy 75. Za metą rozpłakał się, płakali również gratulujący mu trenerzy, masażyści, oficer prasowy.
Numer 75 otrzymał na starcie Fabio Jakobsen, Holender jeżdżący jak Evenepoel w grupie Deceuninck. Na mecie pierwszego etapu uległ wypadkowi, o którym przez kilka dni mówił sportowy świat. Odepchnięty łokciem przez swojego rodaka Dylana Groenewegena, wpadł w barierki przy prędkości ponad 70 km na godzinę. Przez kilkanaście godzin jego życie wisiało na włosku. Jakobsen doznał poważnych urazów twarzy, stracił wszystkie zęby, ma liczne złamania. Został uratowany po wielogodzinnej operacji.
Kolarze musieli się zmierzyć z psychicznymi konsekwencjami tego wypadku. Dzień później w Zabrzu finiszowali z mniejszą werwą niż zwykle i zachowując bezpieczne odległości. – Nikt z nas nie spał. To były trudne chwile. Wzmocniliśmy się, bo trzymaliśmy się razem – mówił Evenepoel o nocy po wypadku.
Od piątku, zwłaszcza po tym, gdy radio wyścigu podało informację o wybudzeniu ze śpiączki Jakobsena, tour ruszył pełną parą. Gdyby nie wypadek, można by powiedzieć, że to najlepszy wyścig w ostatnich latach. Górskie etapy były prowadzone w zawrotnym tempie. – Dwa ostatnie okrążenia w Bukowinie jechaliśmy na pełnym gazie. Nie pamiętam takiej jazdy w Tour de Pologne – opowiadał najlepszy polski kolarz wyścigu Rafał Majka.
Evenepoel przyznał, że podczas ucieczki na etapie wokół Bukowiny musiał stanąć na jednej z premii górskich, bo nie wytrzymał narzuconego przez siebie tempa. To efekt przerwy spowodowanej pandemią koronawirusa. Kalendarz zrobił się ciasny. W nieco ponad trzy miesiące kolarze mają do przejechania 18 wyścigów rangi World Tour, w tym trzy wielkie toury. Każde zwycięstwo, każdy punkt w klasyfikacji UCI są na wagę złota. Nikt nie odpuszcza. Zarzut z poprzednich lat, że kolarze z wielkimi nazwiskami przyjeżdżają do Polski po to, by „przetrzeć nogę", stracił na znaczeniu.