Wielu fachowców, w tym trener Norwegów Mika Kojonkoski i Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, przewidywało, że przed świętami skończy się zwycięska passa Morgensterna.
Mistrz olimpijski z Turynu nie zamierzał jednak zwalniać tempa. Przed przyjazdem do Engelbergu miał na koncie pięć zwycięstw i wciąż apetyt na wygrywanie. – Jestem w życiowej formie. Moje skoki są perfekcyjnie – oceniał sam siebie wiecznie uśmiechnięty Austriak.
W sobotę po pierwszej serii był trzeci, ale w drugim skoku rozwiał nadzieje swego przyjaciela Andreasa Koflera i Norwega Toma Hilde. Pytany, czy ma skrzydła, które go niosą nad skocznią, odpowiedział żartem, że tak, bo skacze lekko jak nigdy. Jednak następnego dnia przegrał i nie pomógł mu nawet daleki skok w drugiej serii (135 m), w której odrobił sporo strat (po pierwszej był czwarty). Wyprzedził go najpierw najmłodszy w austriackiej ekipie Gregor Schlierenzauer, lądując o metr dalej (136), a chwilę później gratulacje odbierał już Andreas Kuettel. Za równie długi lot dostał wyższe noty i awansował na pierwsze miejsce. Mówi się o nim, że to mistrz jednego skoku, ale tym razem Szwajcar zadał kłam tym opiniom. Może dlatego, że świetnie zna tę skocznię, gdyż mieszka w Einsiedeln, 60 kilometrów od Engelbergu.
Kuettel wygrał kwalifikacje do obu konkursów, ale w niedzielę zwyciężył w dużej mierze dzięki pechowi Koflera, który choć prowadził zdecydowanie po pierwszej serii, nie kalkulował w ostatnim skoku, tylko znów pofrunął najdalej – 139 m. Nie ustał jednak lądowania. Zdaniem Tajnera popełnił wyraźny błąd i zapłacił wysoką cenę. Leżąc na zeskoku, bił pięścią w zmrożony śnieg, a później płakał w ramionach Morgensterna. Mimo upadku zajął szóste miejsce.
Hannu Lepistoe, trener polskich skoczków, mówił po treningach w Ramsau, że prawdę o formie Małysza poznamy w Engelbergu. Wygląda na to, że na razie nie mamy się z czego cieszyć. W sobotę Małysz był dziesiąty. Gdyby dwukrotnie skoczył tak jak w pierwszej serii (129 m), byłby znacznie wyżej, ale drugi lot był o dziesięć metrów krótszy. W niedzielę też nie było powodów do radości. Małysz skoczył 120 i 129,5 m i zajął 13. miejsce. Słabszy wynik w pierwszej serii tłumaczy trochę wiatr wiejący w plecy, ale Małysz w formie dawał sobie radę ze znacznie gorszymi warunkami. Drugi skok był już znacznie lepszy, ale to wciąż nie jest to, na co czekają Lepistoe i mistrz z Wisły. Mina fińskiego trenera mówi wiele. Nie jest dobrze.