Sam na sam z wielką górą i własną słabością

Dziewięć dni udręki nazwanej Tour de Ski skończyło się dla Justyny Kowalczyk wspaniałym finiszem pod Alpe Cermis. Polka przybiegła czwarta, ale łatwiej w tym wyścigu zająć dobre miejsce, niż go polubić - pisze Paweł Wilkowicz z Val di Fiemme

Aktualizacja: 05.01.2009 07:14 Publikacja: 05.01.2009 00:42

Justyna Kowalczyk – rok temu siódma, teraz czwarta w klasyfikacji końcowej

Justyna Kowalczyk – rok temu siódma, teraz czwarta w klasyfikacji końcowej

Foto: Rzeczpospolita, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Strach ma 3,5 kilometra długości i różnicę wzniesień 420 metrów. Wspinaczka trwa ponad 20 minut, ale w głowach biegaczy rozgrywa się znacznie dłużej. U niektórych, jak mówi Justyna Kowalczyk, nawet cały rok.

Najpierw jest 6 kilometrów zwykłej trasy ze stadionu w Lago di Tesero, wzdłuż rzeczki, przez zasypaną śniegiem dolinę. To ostatni moment, gdy można jeszcze się zastanawiać i rozkładać siły. Przed stacją kolejki na Alpe Cermis trasa skręca w lewo i od tej chwili każdy zostaje sam z wielką górą, swoją słabością i bramkami jak z biegu zjazdowego, na przemian czerwonymi i niebieskimi, odmierzającymi kolejne odcinki.

[wyimek]Justyna Kowalczyk na mecie była szczęśliwa, ale wyczerpana tak bardzo, że z trudem powstrzymywała łzy[/wyimek]

Nie ma ani chwili na odpoczynek, nawet w tych miejscach stoku, o których w programie biegu piszą „płaskie”, wszystko boli i trzeba ciągle odbijać się kijkami. Na przemian w słońcu i w cieniu, aż do mety przy środkowej stacji kolejki. Do miejsca, które dla Tour de Ski jest tym, czym Alpe d’Huez dla Tour de France. Tyle że w Tour de France zwycięzca świętuje na Polach Elizejskich po etapie przyjaźni, a w Tour de Ski dopiero po przejechaniu w osiem dni ponad 40 kilometrów na nartach (u mężczyzn ponad 70) i 2 tysięcy w samochodach, po sześciu etapach w trzech krajach czeka największe wyzwanie. Z metą tam, gdzie słońce już nie dochodzi i pada się za linią finiszu na zmrożony śnieg. Szczyt jest jeszcze tysiąc metrów wyżej, ale na niego biegaczy nikt nie wysyła, przynajmniej na razie.

To, co im przygotowano, i tak sięga granic wytrzymałości. Każdy, kto ukończył wspinaczkę, szukał wolnego miejsca na śniegu i kładł się, czekając, aż podejdzie ktoś z obsługi, by odpiąć narty. Virpi Kuitunen wystarczyło sił na podniesienie rąk po zwycięstwie i uśmiech do fotoreporterów. Potem położyła się na boku, przysunęła do Aino-Kaisy Saarinen, która dobrnęła do mety tuż za nią, i przytulając ją, podziękowała za walkę.

Dwie Finki toczyły na stoku pojedynek, który przyćmił wszystko, co działo się dotychczas w Pucharze Świata. Nie dorównał mu nawet późniejszy bieg mężczyzn, bo Dario Cologna, szwajcarska sensacja tego sezonu, skończył go z dużą przewagą. Kuitunen i Saarinen dzieliło na mecie tylko siedem sekund. Próbowała do nich dołączyć Słowenka Petra Majdić, ale przeliczyła się z siłami i została z tyłu na ostatnim z trzech ostrych podbiegów, na których trzeba zapomnieć o technice i po prostu wdrapywać się na górę małymi krokami.

Kuitunen ruszyła na trasę, mając ponad pół minuty przewagi nad Saarinen, powiększyła ją do 50 sekund tuż przed wspinaczką, ale na górze powrócił koszmar sprzed roku. Wtedy miała minutę przewagi nad Charlotte Kallą, ale przegrała ze Szwedką i bólem pleców. Wczoraj zanosiło się na powtórkę. Saarinen była z każdym metrem bliżej, po ostatnim ostrym podbiegu wyskoczyła przed rywalkę, ale Kuitunen zachowała siły na jeszcze jeden atak i przejechała metę pierwsza, tak jak dwa lata temu w pierwszym Tour de Ski. Zabierze do Finlandii 130 tysięcy franków premii i aż 400 punktów w klasyfikacji Pucharu Świata.

W Tour de Ski nie punktuje się poszczególnych etapów, nagroda czeka na Alpe Cermis tylko na tych, którzy dotrwają. Na tym polega pułapka zastawiona przez człowieka, który wymyślił TdS i wspinaczkę pod górę, szefa biegów w Międzynarodowej Federacji Narciarskiej Jürga Capola.

Biegacze przeklinają jego pomysł, pytają, co walka na zboczu Alpe Cermis ma wspólnego z biegami narciarskimi, ale wycofują się tylko, gdy powali ich choroba albo stracą szansę na punkty wcześniej. I nie zanosi się na żadne zmiany, finał Tour de Ski stał się najważniejszym w roku dniem dla biegów narciarskich.

Ogląda je wówczas ponad 100 mln widzów, w tym roku transmisje prowadziło 12 stacji telewizyjnych. Niespełna półtorej minuty po finiszu Kuitunen kamery pokazały, jak na śniegu za linią mety kładzie się Justyna Kowalczyk. Wyczerpana tak bardzo, że zdawała się z trudem powstrzymywać łzy, ale szczęśliwa.

Osiągnęła w niedzielę więcej, niż się spodziewała. Miała gonić Mariannę Longę, która po sześciu etapach TdS miała nad nią 11 sekund przewagi. Wyprzedziła nie tylko Włoszkę, ale też Marit Bjoergen, dawną królową nart, i zabrała jej czwarte miejsce.

To wydawało się mało prawdopodobne po nieudanym sobotnim wyścigu na 10 km ze startu wspólnego, dzieliła je wówczas już minuta i 17 sekund. Ale Kowalczyk w sobotę rozczarowana 15. miejscem tak bardzo, że nie chciała rozmawiać o wyścigu, dzień później pobiegła wspaniale. Sięgającą trzech minut stratę do Kuitunen zmniejszyła do minuty i 21 sekund.

– W sobotę po prostu umarłam na trasie. Serce wyrywało się do Finek, ale głowa powinna zostać z resztą zawodniczek – opowiadała wczoraj. To nie tego wyścigu najbardziej było jej żal. – Piep... sprint w Czechach, przez niego nie mogłam walczyć o podium – wyrwało jej się tuż za metą. Miała na myśli pechowe zawody w Nowym Mescie i dalekie 26. miejsce. Podium uciekło, ale koniec i tak był radosny. Polka jest też czwarta w klasyfikacji PŚ – za TdS dostała 200 pkt – przygotowania do mistrzostw świata w Libercu idą zgodnie z planem. – Osiołki pomagają – żartowała Kowalczyk, pokazując kilkanaście maskotek przyczepionych do jej plecaka.

Trener Aleksander Wierietielny opowiadał o największej z nich: „Taki osioł jak pół mnie, Justyna dostała go od rodziców na urodziny”. Dla niego zawsze musi się znaleźć miejsce w busie kadry. W samolocie do Kanady, którym Polka ruszy na następne zawody PŚ, zapewne też.

[ramka][b]Sobota. Kobiety (10 km):[/b] 1. V. Kuitunen (Finlandia) 30.10,3; 2. P. Majdić (Słowenia) strata 13,8; 3. A. K. Saarinen (Finlandia) 20,5; 4. M. Longa (Włochy) 24,6; 5. M. Bjoergen (Norwegia) 33,0; 6. P. Muranen (Finlandia) 34,7... [b]15. J. Kowalczyk (Polska) 53,2[/b]

[b]Mężczyźni (20 km):[/b] 1. A. Teichmann (Niemcy) 55.19,2; 2. S. Jauhojaarvi (Finlandia) strata 0,3 s; 3. N. Czebotko (Kazachstan) 1,3; 4. D. Cologna (Szwajcaria) 1,8; 5. M. Johnsrud Sundby (Norwegia) 2,5; 6. M. Wylegczanin (Rosja) 3,9... [b]46. J. Krężelok (Polska) 3,13 min[/b].

[b]Niedziela. Kobiety (na dochodzenie):[/b] 1. V. Kuitunen 37.26,9; 2. A. K. Saarinen strata 7,2 s; 3. P. Majdić 34,5; 4. [b]J. Kowalczyk 1.21,1; 5.[/b] M. Longa 1.36,5; 6. T. Johaug (Norwegia) 2,20 min.

[b]Mężczyźni (na dochodzenie)[/b] 1. I. Babikov (Kanada) 33.51,2; 2. T. Reichelt (Niemcy) strata 1,03 s; 3. G. Di Centa (Włochy) 2,21; 4. M. Heikkinen (Finlandia) 8,27; 5. L. Bauer (Czechy) 10,48; 6. J. M. Gaillard (Francja) 14,96... [b]48. J. Krężelok 1,45 min[/b].

[srodtytul]Klasyfikacja końcowa[/srodtytul]

[b]Kobiety[/b]

1. V. Kuitunen 2:06.41,4

2. A. K. Saarinen strata 7,2 s

3. P. Majdić 34,5

[b]4. J. Kowalczyk 1.21,1[/b]

5. M. Longa 1.36,5

6. T. Johaug 2.20,0.

[b]Mężczyźni[/b]

1. D. Cologna 2:56.05,4

2. P. Northug (Norwegia) strata 59 s

3. A. Teichmann 1.03,2 min

4. G. Di Centa 1.22,2

5. W. Rotczew (Rosja) 1.31

6. J. M. Gaillard 1.39,1 ...

[b]47. J. Krężelok 11.57,56[/b][/ramka]

[ramka][srodtytul]Opinia: Alaksander Wierietielny, trener Justyny Kowalczyk[/srodtytul]

Jestem bardzo szczęśliwy. Nie przypuszczałem, że Justyna będzie aż tak mocna podczas tej wspinaczki, choć wiedziałem, że pobiegnie lepiej niż przed rokiem. Wtedy brała antybiotyki, była osłabiona, teraz nic nam nie zakłóciło planów. Szkoda tylko sprintu w Nowym Mescie, gdyby nie on, to podium w Tour de Ski byłoby realne. Po 15. miejscu w sobotę nie mieliśmy wesołych min, ale trudno było mieć do Justyny pretensje. Zmęczenie Tour de Ski dało o sobie znać, akurat wtedy wypadł dzień kryzysu. Narty miała dobrze posmarowane, ale siły brakowało. Na szczęście zakończenie było dobre, teraz będziemy już myśleć głównie o mistrzostwach świata. Na razie w tym sezonie Finki są zdecydowanie przed resztą stawki, ale zobaczymy, czy wytrzymają to tempo. Do mistrzostw świata w Libercu jeszcze ponad miesiąc.[/ramka]

Strach ma 3,5 kilometra długości i różnicę wzniesień 420 metrów. Wspinaczka trwa ponad 20 minut, ale w głowach biegaczy rozgrywa się znacznie dłużej. U niektórych, jak mówi Justyna Kowalczyk, nawet cały rok.

Najpierw jest 6 kilometrów zwykłej trasy ze stadionu w Lago di Tesero, wzdłuż rzeczki, przez zasypaną śniegiem dolinę. To ostatni moment, gdy można jeszcze się zastanawiać i rozkładać siły. Przed stacją kolejki na Alpe Cermis trasa skręca w lewo i od tej chwili każdy zostaje sam z wielką górą, swoją słabością i bramkami jak z biegu zjazdowego, na przemian czerwonymi i niebieskimi, odmierzającymi kolejne odcinki.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Inne sporty
Polacy szykują się do sezonu. Wrócą na olimpijski tor
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Inne sporty
Gwiazdy szachów znów w Warszawie. Zagrają Jan-Krzysztof Duda i Alireza Firouzja
kajakarstwo
Klaudia Zwolińska szykuje się do nowego sezonu. Cel to mistrzostwa świata
Kolarstwo
Strade Bianche. Tadej Pogacar upada, ale wygrywa
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Kolarstwo
Trwa proces lekarza, który wspierał kolarzy. Nie zawsze były to legalne sposoby
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście