Na informację, kto jest mistrzem świata, czekaliśmy w niedzielę trzy godziny od chwili, gdy Bjoerndalen pierwszy przejechał linię mety i zaczął przyjmować gratulacje.
Drugi był Maksym Czudow, trzeci Aleksander Os, czwarty, po bardzo dobrym biegu i niezłym strzelaniu, Sikora. Takiego Polaka chciało się oglądać: dwa strzelania bezbłędne, potem wprawdzie dwa pudła i małe zacięcie broni, ale finisz bez zarzutu i awans z 16. na czwarte miejsce.
Medaliści się cieszyli, lecz krótko, bo zaczęło się zamieszanie. Komisja sędziowska zauważyła, że podczas ostatniej rundy kilkunastu zawodników pojechało niewłaściwą trasą, zamiast pod mostkiem popędzili po nim, trochę pod górkę, a następnie wrócili tam, gdzie trzeba. Wśród nich był norweski mistrz i Polak. Pomylić się było łatwo, bo na mostek wiodła, jak na właściwą trasę, szeroka wydeptana ścieżka. Nie było mowy o skróceniu biegu, górka przed mostkiem była nawet dodatkową przeszkodą.
Organizatorzy zareagowali szybko. Jeszcze w trakcie wyścigu zagrodzili mostek i skierowali ruch na właściwy tor, ale zaraz dodali, że tych, którzy pojechali źle, trzeba będzie zdyskwalifikować. Wśród trenerów i sportowców zaczął się szum. Paru się cieszyło, większość używała słów nieprzyzwoitych.
Jury udało się na naradę. Przez godzinę zdołało wymyślić, że dyskwalifikacji nie będzie, tylko ci, którzy puścili się drogą przez mostek, dostaną minutę kary. Oznaczało to złoty medal podany na tacy Czudowowi, srebrny Osowi, bo obaj pobiegli jak trzeba. Bjoerndalen miał na tyle dużą przewagę, że zachował miejsce na podium.