25 lutego minie 12 lat, odkąd srebro w Turynie zdobył Tomasz Sikora. W biegu masowym na 15 km zajął drugie miejsce, za Niemcem Michaelem Greisem. Byłby pierwszy, gdyby nie pudło podczas ostatniej wizyty na strzelnicy.
To jedyny olimpijski medal dla Polski w biatlonie, choć kolejne były na wyciągnięcie ręki. W Vancouver i Soczi jeden błąd na strzelnicy kosztował podium Weronikę Nowakowską. W 2010 roku była piąta w biegu indywidualnym, cztery lata później – szósta w sprincie.
– Teraz chciałabym poprawić tamte wyniki, ale nie być czwarta, bo byłoby mi trochę przykro – mówi pani Weronika, która w tym sezonie wróciła na trasy po rocznej przerwie spowodowanej urodzeniem bliźniaków. To będzie pierwsza tak długa rozłąka z synami. – Tęsknię za moimi chłopakami. Gdybym mogła, spakowałabym ich do torby i zabrała ze sobą – nie ukrywa.
Jak sama powtarza, rodzina dała jej siłę i wewnętrzny spokój. – Strzelam z luzem w głowie – opowiadała po styczniowych zawodach Pucharu Świata w Oberhofie, gdzie nie miała ani jednego pudła i zajęła czwarte miejsce w biegu pościgowym.
Olimpijską porażkę w Soczi przeżywała, jakby zawalił jej się świat. Dziś na wszystkie niepowodzenia patrzy z dystansem. Tak jak na ostatni występ w Anterselvie, który przez niechlujstwo organizatorów zakończył się klapą (siedem niecelnych strzałów i 29. pozycja w biegu masowym). Kierowca spóźnił się pół godziny, wyraźnie zmęczony wczorajszą imprezą, nieoznakowany bus utknął w korkach i na stadion Weronika Nowakowska dotarła dopiero 20 minut przed zawodami, bez szans na test nart i porządną rozgrzewkę.