Kibice polubili biatlon, bo wypada dobrze w telewizji i może dać dużo medali: na igrzyskach 11 kompletów. Polska cieszyła się z krążka olimpijskiego tylko raz, po srebrze Tomasza Sikory w Turynie (2006), w biegu masowym na 15 km. Poza tym mamy od lat powtarzane biatlonowe wspomnienia, pełne żalu, że podium było już blisko, tylko los nie sprzyjał.
Cztery lata temu w Soczi znów były powody do wzdychania: od medalu w sprincie oddzieliło Weronikę Nowakowską jedno pudło na strzelnicy (była siódma, jest szósta po niedawnej dopingowej dyskwalifikacji Rosjanki Olgi Wiłuchiny). Bezbłędnej wówczas w biegu masowym Monice Hojnisz (ostatecznie piątej) potrzebny był trochę szybszy bieg, tak samo jak Krystynie Guzik – dziesiątej w biegu indywidualnym.
Z tych okruchów nadziei optymiści wciąż mogą składać medal igrzysk w Pjongczangu. Kadra kobieca nie zmieniła się wiele, nadal jest w niej żelazna czwórka: Nowakowska, Guzik, Hojnisz i niezłomna Magdalena Gwizdoń. Rok po igrzyskach w Soczi pani Weronika zdobyła dwa medale mistrzostw świata w Kontiolahti (srebro w sprincie, brąz w biegu pościgowym).
Kolejne dwie zimy kazały jednak kibicom zmienić nastroje, a władzom Polskiego Związku Biatlonu zmienić trenerów kadry: odeszli Adam Kołodziejczyk, wciąż związkowy kierownik wyszkolenia, i Tomasz Sikora.
Panie straciły jedno miejsce na listach startowych PŚ, miały pięć, mają cztery. Przyczyny podawano rozmaite, główną były, wedle wypowiedzi zawodniczek, zacięcia komunikacji z głównym trenerem, konieczność bezkrytycznego słuchania, brak dyskusji i zrozumienia indywidualnych kobiecych potrzeb.