Kofler nie dał sobie odebrać przewagi i wygrał przed Janne Ahonenem. W ostatnim konkursie najlepszy był Thomas Morgenstern.
Po pierwszej serii 25 tysięcy Austriaków miało niepewne miny. Najpierw skaczący w drugiej parze Simon Ammann zawiesił poprzeczkę na nieosiągalnej dla innych wysokości, lądując na 136 metrze, a później Ahonen, który taktycznie odpuścił kwalifikacje, skoczył 134 metry i nagle okazało się, że wygrana Koflera w całym turnieju jest poważnie zagrożona. Fin tracił do Austriaka tylko 12,8 punktu i zapowiadała się dramatyczna walka do samego końca.
A przecież w święto Trzech Króli kibice w Bischofshofen mieli się cieszyć z historycznego sukcesu swoich skoczków. Wydawało się, że faworytów do ostatecznego zwycięstwa jest tylko dwóch – Gregor Schlierenzauer (dziś kończy 20 lat) i sześć lat od niego starszy Kofler, który po trzech konkursach miał przewagę 14,6 pkt nad Schlierenzauerem. Trzeci w klasyfikacji był kolejny Austriak Wolfgang Loitzl, a tuż za nim Ahonen.
– Zrobię wszystko, by wygrać i odrobić stratę – mówił przed konkursem w Bischofshofen uśmiechnięty Schlierenzauer. To na niego stawiali fachowcy i sami skoczkowie. – Odeprę jego atak i utrzymam przewagę – odpowiadał Kofler, który od wygranej w Oberstdorfie rozpoczął zwycięski wyścig po efektowne, warte 35 tysięcy euro subaru.
W Ga-Pa i Innsbrucku nastał już czas Schlierenzauera, który udowadniał, że nieprzypadkowo prowadzi w klasyfikacji Pucharu Świata (w Bischofshofen stracił je na rzecz Ammanna) i ma już na koncie 28 zwycięskich konkursów. Na tym tle osiągnięcia Koflera nie wyglądały imponująco. Tylko dwie wygrane w PŚ i srebrny medal igrzysk olimpijskich w Turynie nie równoważyły ekspresowej kariery „Schlieriego”. Ale Kofler skakał w tym turnieju równo i pewnie. Nawet jak przegrywał, to z niewielką stratą.