Korespondencja z Oslo
Zawodników żegnano w pośpiechu. Jedźcie do hoteli, drugiej serii nie będzie. Nie przyjeżdżajcie na wieczorną dekorację, bo skończyły nam się pucharki. Wystarczy tylko dla medalistów, dla drużyn z miejsc 4-6 już nie. Dziękujemy, było miło. Do zobaczenia na Holmenkollen za rok.
Nie wszystkim było aż tak miło. Gdy na dole czwarte złoto odbierali austriaccy skoczkowie, drugie srebro Norwegowie, gdy się cieszyli niespodziewani bohaterowie Słoweńcy, Michael Uhrmann jechał wyciągiem wyglądając jak jedno wielkie nieszczęście. On jak Adam Małysz, pożegna się w Planicy ze skokami. W sobotę startował w ostatniej grupie i przez jego nieudany lot Niemcy pierwszy raz tego popołudnia wypadli z podium. Uhrmann miał wracać na górę, żeby się poprawić w drugiej próbie, a usłyszał, że ma się pakować.
Werner Schuster, austriacki trener Niemców, zawsze pierwszy do wykładów o skokach z uśmiechem na twarzy, tym razem na pytanie o decyzję jury odpowiedział tylko, że nie wie na jakich podstawach ją podejmowano, że przy takiej pogodzie druga seria to konieczność, żeby rola przypadku była mniejsza, a potem rzucił: - Wystarczy? To dziękuję – i pomaszerował do swojej kabiny.
Łukasz Kruczek mówił, że w takim konkursie medal mógł zdobyć właściwie każdy. Tylko złoto Austriaków było oczywiste, reszta miejsc na podium – do wzięcia. Wiatr szalał, niczego nie dało się przewidzieć, przeciętni skoczkowie lądowali daleko, a kilku dobrych przyziemiło przed granicą przyzwoitości. W finałowej grupie wiatr zaniósł Toma Hilde i Norwegów z trzeciego na drugie miejsce, Roberta Kranjca i Słoweńców na trzecie. I konkurs który miał być świętem został urwany w połowie, hostessy z kwiatami dla medalistów szybko zbiegały w dół skoczni.