Polak zsiadł z roweru około 30 km przed metą. W tym roku w Tourze mu się nie wiodło. Przyjeżdżał długo po zwycięzcy, nawet na równinach. Do prowadzącego Christophera Froome'a tracił dwie godziny, ani razu nie był w czołówce. We wtorek dyrektor zespołu Etixx Patrick Lefevere oświadczył, że Kwiatkowski nie przedłuży kontraktu. Słowa belgijskiego menedżera świadczą, że nie ma już mowy o dalszej współpracy.
Kwiatkowski czwarty raz wziął udział w wielkim tourze. Zadebiutował w 2012 roku w Giro d'Italia (136. miejsce), potem nadszedł czas na Tour de France. Dwa lata temu w Wielkiej Pętli był 11. w klasyfikacji generalnej, przed rokiem – 28. W sierpniu czeka go start w Tour de Pologne i mistrz świata w Polsce będzie jechał po zwycięstwo.
W zupełnie innych okolicznościach z wyścigu zrezygnował Van Garderen. Amerykanin od początku etapu walczył z chorobą, organizm był wyczerpany. 70 km przed metą trzeci kolarz wyścigu zwolnił, dyrektorzy grupy dali mu znak, by już nie jechał. Lider BMC Racing utonął we łzach i objęciach pocieszających go trenerów. Tylko kilka dni dzieliło go od podium w Paryżu, miał 40 sekund przewagi nad czwartym Alejandro Valverde, nieźle przejechał Pireneje. Takie rozstanie z wyścigiem boli.
Van Garderen wywodzi się z nowego pokolenia amerykańskich kolarzy. Nie miał okazji skazić się systemem Armstronga i spółki. Kiedy tamci błyszczeli, on kolekcjonował medale w kategorii juniorów. Jego ojciec, były kolarz, wyemigrował do USA z Holandii, stąd nazwisko o niderlandzkim brzmieniu, ale Tejay mieszka i trenuje od dzieciństwa w USA. Wraz z Andrew Talanskym, który w środę był drugi, jest nadzieją na odrodzenie amerykańskiego kolarstwa.
Niemcy też kilka lat temu wpadli w dołek, a w tym roku w Wielkiej Pętli wygrali już pięć etapów. Wczoraj w Pra-Loup po samotnym odjeździe zwyciężył Simon Geschke. Na mecie ze wzruszenia nie mógł powiedzieć słowa.