Norweg wzniecił sztorm, gdy na dwa klasyczne ruchy Niemanna odpowiedział sposobem, którego w takim momencie partii nie przewidują podręczniki: zrezygnował. Nie była to jednak biała flaga, raczej czerwona płachta. Grzmiało już bowiem od kilku dni o Sinquefield Cup w Saint Louis, gdzie Carlsen przegrał z Amerykaninem i po prostu wycofał się z turnieju.
Mogliśmy wówczas spekulować, że przez mistrza świata przemawia frustracja. Pierwszy raz od 2017 roku przegrał białymi, i to z najniżej notowanym uczestnikiem turnieju, co odbiło się na jego pogoni za wymarzonym rankingiem 2900. Mieliśmy jednocześnie świadomość, że mówimy o człowieku wybitnie racjonalnym, który waży słowa i los szachów leży mu na sercu.
Carlsen nigdy wcześniej nie zrezygnował z turnieju. Przeczuwaliśmy, że Norweg nie ignoruje rywala bezpodstawnie – podzielił się nawet z fanami dwuznacznym nagraniem z portugalskim trenerem Jose Mourinho, który wielu odczytało jako oskarżenie o oszustwo – ale dopiero dwa tygodnie później, już po tej poddanej partii, zabrał głos. Rozszalał się sztorm.
Carlsen uderzył w stół
„Wiem, że moje zachowanie było dla wielu frustrujące. Sam jestem sfrustrowany. Chcę grać w szachy na najwyższym poziomie, w najlepszych turniejach. Wierzę jednocześnie, że oszustwa to olbrzymi problem i egzystencjalne zagrożenie dla szachów. Organizatorzy oraz wszyscy, którzy kochają grę, powinni pomyśleć o zwiększeniu bezpieczeństwa” – napisał Carlsen w odezwie do środowiska.
Norweg podkreślił, że po tym, jak Niemann pojawił się w ostatniej chwili na liście uczestników Sinquefield Cup, rozważał rezygnację ze startu.