Lista startowa do kwalifikacji liczyła 57 osób, łatwy rachunek podpowiadał, że odpadnie siódemka, inaczej mówiąc poprzeczka dla uczestników nie wisiała zbyt wysoko. Polacy zrobili swoje, awansowali pełną dziesiątką, najlepszy był, ku zachytowi stadonu i okolic – mistrz Kamil Stoch, ale liczyło się także to, kto z pozostałych Polaków będzie mocny i znajdzie miejsce w drużynie.
Chwilę po serii kwalifikacyjnej wyglądało na to, że czwórkę na konkurs drużynowy stworzą Stoch, Kubacki, Stefan Hula (10. w kwalifikacjach) i Maciej Kot (14.), gdyż Piotr Żyła był nieco słabszy od kolegów. Po kwadransie trener Stefan Horngacher potwierdził przypuszczenia.
Niby to tylko rozgrzewka, lecz kto przybył oglądać piątkowe skoki, nie żałował. Publiczność na stadionie i publiczność poza nim przybyła licznie i nadała rywalizacji znany zakopiański sznyt. Stoiska z oscypkami, kiełbasą, i golonką wabiły, trąby trąbiły, uliczni malarze i malarki malowały barwy narodowe na policzkach, czapki biało-czerwone sprzedawały się niemal same. Hałas trybun dochodził na Krupówki.
Skoczkowie dopasowali się do nastroju, tym bardziej, że większość wykonała jeszcze dwie serie próbne i wtedy też było co podziwiać: Norweg Marius Lindvik walczący o awans olimpijski poleciał w jednej z prób 141 m, daleko skakali Richard Freitag, Peter Prevc i Norwegowie. Przede wszystkim jednak entuzjazm budziły próby Kamila Stocha – belka mocno obniżona, a on równo koło 135 metrów, raz pierwsze, raz drugie miejsce – takie czasy, że serie treningowe też podnoszą ducha.
Polskie marzenia na sobotę są znane: wygrać po raz pierwszy na Wielkiej Krokwi. Po piątku wygląda na to, że najtrudniejszymi rywalami będą Niemcy i Norwegowie, gdyż nie wszyscy Słoweńcy zaprzyjaźnili się z odnowioną skocznią.