Do finału sprintu Polka weszła trochę szczęśliwie, bo w półfinale była trzecia, ale tempo jej biegu było tak mocne, że awansowała dzięki czasowi. Decydujący wyścig był od startu jeszcze szybszy i może właśnie dlatego w końcu oddech straciły mocne Finki: Aino Kaisa Saaarinen i Virpi Kuitunen, a Polka, początkowo przyczajona, ruszyła na ostatnim podbiegu tak, jakby dopiero zaczynała rywalizację.
Biegaczki okrążają dużą skocznię w Ruce po trasie, która ma 1200 m długości, składa się z wielu zakrętów, kilku stromych górek i krótkich zjazdów. Dobrze się wszystko z boku ogląda, choć śnieg przeszkadza. Dookoła płotków stoją zaangażowani widzowie, wśród nich dyżurny św. Mikołaj z małżonką. Słychać krzyki, dzwonki. Sylwetki biegnących widać jak na dłoni, nawet jeśli narciarki znikają za choinkami – wielki ekran pomoże. Finowie lubią biegi i chcą, żeby oglądała je cała rodzina, choć dzieci oczywiście wolą zjeżdżać na siedzeniu z każdego wzniesienia obok trasy.
Kamery w finale pokazały, że Petra Majdić, słoweńska specjalistka od najkrótszych wyścigów, uciekła Polce za daleko, ale Lina Andersson, złota medalistka olimpijska w sprincie drużynowym, została dogoniona na samej mecie. Kowalczyk wykonała efektowny wyrzut nogi, potem padła. Mieliśmy emocje, w dodatku przedłużone, bo komputery pokazały drugie miejsce dziewczyny z Polski, lecz uzupełniły informację o niepokojące literki FF – znak, że rozstrzygną sędziowie przy zdjęciu z fotokomórki. Rozstrzygnęli, że o ułamek centymetra wygrała Szwedka, co kosztowało Polkę równo połowę (5 tys. CHF) nagrody i 20 punktów rankingowych. Z tymi punktami mielibyśmy wiceliderkę Pucharu Świata, a tak jest czwarte miejsce.
Niedzielny bieg na 10 km, także techniką klasyczną, rozegrano przy pogodzie typowej w Kuusamo: wiatr ciął, śnieg zasypywał oczy. Justyna Kowalczyk w tym sezonie biega w czerniach, więc łatwo ją odróżnić od innych nie tylko po swoistej technice biegu. Jest od dwóch lat w grupie rozstawianych, biegła ósma od końca, znała więc czasy większości rywalek. Początek biegu ustawił ją na siódmym miejscu, w połowie była szósta. Tym razem Finki lepiej rozłożyły siły i musiały tylko dopilnować, by na finiszu nie dać się wyprzedzić norweskiej sławie Marit Bjoergen. Nie dały. Saarinen wygrała i została liderką PŚ.
Polka też jednak miała małą przyjemność – pokonała na ostatnim odcinku mistrzynię sprintu Petrę Majdić. Trener Aleksander Wieretielny był zwięzły w ocenie: – Tak miało być. Piąte miejsce, płatne (2500 CHF), również cieszy, choć warto wiedzieć, że za zwycięstwo pucharowe w biegach FIS płaci biegaczce połowę tego co najlepszemu skoczkowi.