Austriacka radość była podwójna, bo końcowy sukces Krafta został wzmocniony przez efektowne finałowe zwycięstwo Michaela Hayboecka przed Noriakim Kasaim i Kraftem.
Konkursy w Bischofshofen byłyby radośniejsze, gdyby nie upadki Nicolasa Fairalla w sobotę i Simona Ammanna w niedzielę. Amerykanin przeszedł od razu operację kręgosłupa w Innsbrucku i wyliże się z ran, Szwajcar upadł na zmrożony zeskok po bardzo ambitnej próbie. Żal, że tak skończył ten turniej, może ostatni.
Dla Polaków tylko kwalifikacje były zachęcające (piątka z szóstki awansowała), ale ten dorobek po pierwszej serii ogromnie zmarniał. Kamil Stoch skoczył, jak pozwalała mu obecna forma i narastające znużenie (wspominał o nim przed konkursem), lecz odległość 126,5 m wystarczyła, by wygrać pojedynek z Marinusem Krausem. Pozostali od razu odpadli. Bartłomiej Kłusek i Aleksander Zniszczoł mają przynajmniej usprawiedliwienie, bo jeden rywalizował z Andersem Jacobsenem, a drugi z Kraftem. Dawid Kubacki, pokonany przez Dmitrija Wasiliewa, długo był w piątce lucky loserów, lecz wyrzucił go z niej Ammann. Piotr Żyła na swą obronę nie ma wiele, bo przegrał z Ilmirem Hazetdinowem (Rosja). W sumie wielu dobrych polskich wspomnień z 63. TCS nie będzie, tylko Stoch dał nadzieję kibicom na lepszy ciąg dalszy.
Główną nagrodę (20 tysięcy franków szwajcarskich plus premie z każdego konkursu) po raz siódmy z rzędu wziął Austriak, już z najmłodszego pokolenia skoczków. Kraft to rocznik 1993, spokojnie chowany (razem z Hayboeckiem) w cieniu Thomasa Morgensterna i Gregora Schlierenzauera.
Można śmiało napisać, że zwycięzca wygrał turniej na swojej skoczni. Z rodzinnego Schwarzach im Pongau do skoczni im. Paula Ausserleitnera w Bischofshofen jest jakieś 15 km. W Schwarzach Stefan ma dziewczynę Marisę, tam mieszkają jego rodzice, ojciec Rene i mama Margot.