W niedzielę na wąskich drogach w holenderskiej Limburgii Kwiatkowski jechał uważnie, kontrolował sytuację, pilnował najlepszych, nie okazał chwili słabości na żadnym z 34 podjazdów. Wszystkie siły zbierał na końcówkę.
Zachował ich wystarczająco dużo, żeby ograć na ostatnich metrach wyścigu jednego z najlepszych specjalistów od sprintów, wykształconego na torze Australijczyka Michaela Matthewsa i lubującego się w klasykach Hiszpana Alejandro Valverde.
Zrobił to nie tak efektownie jak na ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Ponferradzie, kiedy uciekał przez kilka kilometrów, ale wyjątkowo mądrze jak na swój młody kolarski wiek – 24 lata.
– Wciąż trudno mi w to uwierzyć. W ten sposób rozgrywają wyścig kolarze wybitni. Michał dokładnie wiedział, co zrobić, w którym momencie zaatakować. Udowodnił – i to jak szybko! – że nie jest przypadkowym mistrzem świata – mówi „Rz" zwycięzca Tour de Pologne z 2003 roku Cezary Zamana.
Było to pierwsze tak prestiżowe zwycięstwo Polaka od września ubiegłego roku i mistrzowskiego wyścigu w Ponferradzie. Pół roku to dość czasu, żeby mówić, że torunianin ugina się pod ciężarem tęczowej koszulki i presji oraz odpowiedzialności związanej z jazdą w tym wyjątkowym kostiumie. Ale klątwa tęczowej koszulki tym razem nie działa.
Dziennik „L'Equipe" przed Amstel Gold Race poświęcił Polakowi artykuł pod znaczącym tytułem „Wilczy głód mistrza". Chodziło oczywiście o głód zwycięstw. Wygrana w prologu Paryż – Nicea nie była poważnie potraktowana nawet przez samego Kwiatkowskiego. Dyrektor zespołu Etixx-Quick Step Patrick Lefevere sugerował nawet, że jego najzdolniejszy wychowanek nie jest w stanie wygrywać, bo jest za miękki, i tak naprawdę powinien dostać solidnego kopniaka, żeby pójść do przodu. Wewnątrz grupy niezbyt przychylnie traktowano wypowiedzi mistrza świata po wyścigach i etapach, na których zajmował drugie miejsce (a było ich aż pięć), „że to jest sport, takie jest kolarstwo". Irytowała jego angielska flegma. W Holandii Kwiatkowski odpowiedział na te zarzuty z polską ułańską fantazją.
Szykował się na ten start. – To jest najważniejszy cel pierwszej części sezonu. Z trzech ardeńskich wyścigów ten jest najbardziej nieprzewidywalny, co mi szczególnie pasuje – mówił.