Mur de Huy jest jednym z wyjątkowych kolarskich pomników. Na tyle rozpoznawalnym, że w tym roku ściana ta pojawi się na trasie jednego z belgijskich etapów Tour de France.
Lokalni dziennikarze, patrząc na wysiłek kolarzy podczas wspinaczki, w relacjach często używają nazwy „droga krzyżowa". Odwołują się przy tym do innego określenia tego odcinka drogi – Ścieżka Kaplic (jest ich w okolicy aż siedem). Po przejechaniu kończącej wyścig wspinaczki bywało, że triumfatorzy nie mieli siły unieść rąk do góry w geście zwycięstwa.
Wyścig liczy 205,5 km, prowadzi z Waremme do Huy. Na tegorocznej trasie wyznaczonych jest 11 wzniesień. Z pozoru krótkich, liczących od 1,2 do 2,9 km, ale solidnie dających w kość. Średnia nachylenia – pokonywanej trzykrotnie – ściany w Huy wynosi 9,6 proc., ale w jednym punkcie dochodzi do 26 proc.
– Tam nie ma czarowania, kto może, ten jedzie – mówił w niedzielę Kwiatkowski. Trzeba mieć nogi z żelaza, żeby wytrzymać taką próbę. Tak jak poprzedni zwycięzcy, wśród których byli najwięksi z największych: Fausto Coppi, Eddy Merckx, Bernard Hinault, Francesco Moser, Maurizio Fondriest, nawet Lance Armstrong.
Polski mistrz świata, wygrywając w niedzielę, rozbudził apetyt na dalsze zwycięstwa. Po Amstel Gold Race opowiadał jednak, że słabł podczas najtrudniejszego podjazdu pod Cauberg i dopiero koledzy z drużyny zmotywowali go do dalszej walki. Pod ścianą w Huy będzie dużo trudniej i zabraknie czasu na przemyślenia, również na to, by zebrać siły na finisz. Tym razem, co w klasykach zdarza się wyjątkowo rzadko, to góra będzie kulminacją wyścigu.