Nowy europejski tor to dziś rzadkość. Magnat Formuły 1 Bernie Ecclestone ulegał w ostatnich latach finansowemu czarowi bliskowschodnich szejków, a także próbował podbijać azjatyckie rynki. Z różnym skutkiem, bo z Korei Południowej czy Indii Formuła 1 zniknęła szybciej, niż się w nich pojawiła, a na innych nowych torach, projektowanych przez nadwornego architekta F1 Hermanna Tilkego i szyderczo zwanych tilkedromami, emocji i kibiców jest jak na lekarstwo.
Bardzo miłym wyjątkiem od tej reguły był powrót austriackiego wyścigu. Zmodernizowany za pieniądze Red Bulla tor w niczym nie przypomina dawnego, budzącego strach i respekt wśród kierowców Osterreichringu, z piekielnie szybkimi łukami. Klimat miejsca jednak pozostał: wijąca się pośród wzgórz nitka toru otoczona jest trybunami, z których widać większość trasy. Wokół próżno szukać wielkich, luksusowych hoteli – trudno zatem o większy kontrast z „tilkedromem" w Abu Zabi, gdzie kierowcy przejeżdżają pod pięciogwiazdkowym, mieniącym się kolorowymi światłami budynkiem hotelu Yas Viceroy.
W Austrii kibice szukają kwater u okolicznych gospodarzy albo po prostu przyjeżdżają z namiotami i przyczepami kempingowymi. Inne tory, także europejskie, zazdroszczą Austrii frekwencji i klimatu. Górska okolica sprzyja pogodowym niespodziankom, a wiadomo, że nic tak nie ożywia zmagań F1 jak kaprysy aury. W czwartek padało, prognoza na weekend jest niepewna i to daje nadzieję na inne rozstrzygnięcie niż kolejny triumf Mercedesa. Przed rokiem doszło tu zresztą do niespodzianki, chociaż było sucho: w sobotnich kwalifikacjach jedyny raz w całym sezonie 2014 kierowcy Srebrnych Strzał przegrali walkę o pole position. W wyścigu wszystko wróciło do normy, ale jest nadzieja, że tym razem na Red Bull Ringu mistrzom świata nie pójdzie tak łatwo jak w kilku poprzednich rundach.