Trzy dni zimowych testów w Bahrajnie nie dały jednoznacznych odpowiedzi na pytania o formę i możliwości poszczególnych zespołów. Nie ma w tym niczego dziwnego, bo każda ekipa realizuje własny program, niekoniecznie skupiając się na samych czasach okrążeń.
Wiemy natomiast, że tegoroczne samochody są przeważnie ewolucją zeszłorocznych maszyn – relatywnie spore zmiany, dotyczące chociażby konfiguracji zawieszenia, wprowadzono jedynie w Ferrari. Z drugiej strony Red Bull przygotował auto do złudzenia przypominające zeszłoroczną konstrukcję.
Czytaj więcej
Formuła 1 hucznie rozpoczyna obchody 75-lecia mistrzostw świata. Na inaugurację sezonu 2025 zorganizowano pierwszą w historii wspólną prezentację wszystkich zespołów.
Końcówka sezonu 2024 przyniosła wyjątkowo wyrównaną rywalizację – cała stawka 20 samochodów w pierwszym segmencie kwalifikacji zmieściła się w zaledwie 0,8 sekundy. Dość uzasadnione nadzieje na utrzymanie takiego stanu rzeczy opierają się na dwóch solidnych filarach. Po pierwsze, przepisy techniczne pozostawiono praktycznie bez zmian, a im dłużej obowiązuje dany regulamin, tym samochody poszczególnych zespołów stają się coraz bardziej zbliżone do siebie – także pod względem osiągów.
Nie ignorować Red Bulla
Ogromne znaczenie ma również fakt, że na sezon 2026 trzeba przygotować zupełnie nowe maszyny. Wyścigówki F1 będą mniejsze i lżejsze, z ruchomymi elementami aerodynamicznymi, a zmiany w obrębie jednostki napędowej obejmą zwiększenie wpływu silnika elektrycznego oraz przesiadkę na całkowicie syntetyczne paliwo, pozyskiwane z odnawialnych źródeł. W zestawieniu z ograniczeniami możliwości rozwojowych – jak roczny limit wydatków czy limit prac z tunelami aerodynamicznymi i komputerowymi symulacjami – oznacza to, że zespoły muszą skupić się na przyszłorocznych maszynach, kosztem rozwoju obecnych aut.