Nie można zaprzeczać: nie takie były najśmielsze marzenia, ale fakt, że po sobocie nie ma pierwszego polskiego medalu w Lahti, na pewno nie zgasił nadziei na bardziej efektowny ciąg dalszy.
Trójka w pierwszej dziesiątce (do Stocha i Kota dołączył Dawid Kubacki na ósmej pozycji) to świetny wynik, było sporo emocji przed gorącą fińską publicznością, była stosowna oprawa w wykonaniu polskiej firmy produkującej barwy takich widowisk – to znani w Zakopanem i wielu innych miejscach Crowd Supporters (Mikee & DJ Ucho).
Pierwsza seria i kolejność: Kraft, Wellinger, Hayboeck, Stoch, Kubacki, Eisenbichler, Kot, Ito. Druga seria: Kot, Wellinger, Eisenbichler, Stoch, Kot, Hayboeck, Forfang, Kubacki. Widać kto zyskał, kto stracił. Polaków trochę podrażniła sędziowska przychylność dla Markusa Eisenbichlera w ocenie stylu drugiego skoku, Niemiec wyraźnie się zachwiał.
Łatwo było policzyć – 1,1 pkt straty Stocha do podium dałoby się odzyskać, gdyby każdy z sędziów (Polak – Kazimierz Bafia na pozycji sędziego B, też) odjął Niemcowi pół punktu więcej. Inna mądrość w skokach mówi jednak, że za długie skoki sędziowie dają lepsze noty, nawet jak narta na zeskoku trochę odjedzie.
– Na pewno oczekiwania były duże. Nasi pokazali, że potrafią. W treningach i kwalifikacjach skakali bardzo dobrze i mocno podgrzali atmosferę. Skoki chłopaków w konkursie nie były złe. Kamil troszkę je spóźniał, ale on z takimi skokami wygrywał. Zabrakło czegoś ekstra. Kraft i Wellinger byli brani pod uwagę jako faworyci. Doskoczył do nich Eisenbichler swoim drugim skokiem. Zabrakło mało, ale myślę, że na dużej skoczni głód medalu spowoduje, że wypalimy.