Jak co roku o tej porze zaczął się pierwszy z dwóch ważnych turniejów wiosny – BNP Paribas Open. Znany jest dziś jako Indian Wells, od nazwy małej miejscowości na pustyni w kalifornijskiej Dolinie Coachella, do której inicjatorzy i właściciele turnieju, byli gracze zawodowi Charlie Pasarell i Raymond Moore, przenieśli rywalizację w 1987 roku.
Jeszcze niedawno za ważniejszą w marcowym kalendarzu uważano imprezę w Miami. Indian Wells oferował niezłą pulę nagród, piękne widoki gór i strzeliste palmy w dolinie, ściągał przez tydzień około 100 tys. widzów, ale mecze niekiedy przenoszono parę mil dalej, na pustawe korty ośrodka La Quinta, bo hotel Hyatt Grand Champions miał ich za mało.
W Indian Wells zawsze było po kalifornijsku ładnie, ale zaciszny urok tego miejsca był też jego wadą – zbyt mało osób uważało, że warto tam przyjeżdżać i oglądać tenis na pustyni. Pasarell i Moore znaleźli jednak inwestorów i w 2000 roku zaczęli budowę Indian Wells Tennis Garden, lecz trudno im było o krok do przodu, skoro mieli hipotekę obciążoną na 77 mln dolarów.
Poprawianie dobrego
Problem rozwiązał Larry Ellison, miliarder, wtedy nr 4, dziś nr 7 na świecie w rankingu „Forbesa", z majątkiem szacowanym na 63,7 mld dol., twórca potęgi Oracle Corp., miłośnik wielu sportów, także tenisa. Kupił w 2009 roku turniej i ośrodek w budowie, zapłacił właścicielom i 32 inwestorom 100 mln dolarów. Zaczął od budowy drugiej areny na 8000 widzów, dołożył renowację stadionu na 16 100 osób, wydał 130 mln i obiecał, że to tylko początek.
Słowa dotrzymał, sławy tenisa jednym głosem potwierdzają, że w pustynnej dolinie niemal od razu nastąpiła przemiana dobrego turnieju w znakomity. Ellison kupił Indian Wells zaledwie na trzy miesiące przed edycją 2010, ale kazał natychmiast zainstalować na wszystkich kortach system śledzenia lotu piłek – Hawk-Eye. To pierwszy turniej, który wprowadził tak powszechnie to udogodnienie.