W paryskiej hali Bercy, gdzie trwa turniej Masters, po trybunach i korytarzach krążą w przebraniu oficerowie Renseignements Generaux, czyli policyjnego wywiadu. To specjaliści od hazardu, dotychczas łapali oszustów w kasynach i na wyścigach. Gdy zauważą coś niepokojącego, wkroczą do akcji. Byli tenisiści zatrudnieni przez organizatora turnieju siedzą na widowni i patrzą, czy grający nie zachowują się podejrzanie.
Wszystkie mecze turnieju singlowego są nagrywane. Kibice też są pod obserwacją. ATP od niedawna nie życzy sobie używania laptopów na trybunach, bo to zakłady bukmacherskie zawierane przez internet w trakcie meczów wywołują najwięcej korupcyjnych wątpliwości. Ochroniarze najpierw proszą o wyłączenie laptopa, w przypadku odmowy mają wyrzucać kibiców z trybun. Są już pierwsi ukarani.
Zakłady internetowe są we Francji zakazane i jeśli ktokolwiek związany z turniejem zostanie złapany na ich zawieraniu, straci akredytację. Taki zakaz będzie też obowiązywał od przyszłego roku w Australian Open. Szef ATP Etienne de Villiers grozi, że za związki z mafią ustawiającą mecze karą będzie dożywotnia banicja.
Tajni agenci są potrzebni, by zdemaskować agentów drugiej strony: byłych tenisistów lub trenerów, którzy wciąż mają dostęp do odpowiednich korytarzy. Są blisko graczy w szatniach i hotelach. Wiedzą, kto jest najmniej odporny na pokusy dorobienia na boku, kogo boli stopa, kto pokłócił się z narzeczoną. Tenisowa mafia płaci im za te informacje tysiące euro.
Ci ludzie są bezkarni, dopóki parasol trzymają nad nimi sami tenisiści. Każdy z zawodników może wprowadzić w okolice szatni do pięciu osób: pomocników, masażystów, ale też groupies i znajomych swoich znajomych. Liczba akredytacji rośnie, a z nią łatwy dostęp podejrzanych osobników do szatni. – Jak słyszę niektóre opowieści o tych ludziach, to zastanawiam się, dlaczego nikt się im bliżej nie przygląda – mówi Niemiec Tommy Haas.