Przysiężny źle zaczął spotkanie z Yen-Hsun Lu z Tajwanu. Pierwszy stracony gem kosztował go pierwszego seta, a może cały mecz. Wrażenie, że jest na korcie swobodnym mężczyzną, który za chwilę odrobi przypadkową stratę, minęło bardzo szybko.
Tenisista z Tajwanu miał silny serwis, którym nękał Przysiężnego w kluczowych momentach (21 asów). Gdzieś od połowy drugiego seta mina Polaka nie zostawiała złudzeń, pewność siebie uleciała, wygrane wymiany nie przynosiły zmiany nastroju. Przysiężny wyładowywał stres na sznurówkach, na rakiecie, nie pomagało. Udało się mu odrobić stratę gema, nawet objąć prowadzenie 6:5, lecz plecy bolały go już mocno i poprosił o lekarza.
Przez chwilę wierzyliśmy w tenisową medycynę, zwłaszcza gdy Polak miał piłkę setową. W takich momentach Lu ratowała wiara w siebie i mocne podanie. Obronił się tak jeszcze dwa razy, nawet przy serwisie Polaka, a gdy sam dostał szansę na prowadzenie w setach 2:0, od razu ją wykorzystał.
Trzeci set przyniósł jeszcze jedną interwencję lekarską wzmocnioną przez polskie środki przeciwbólowe podane z trybun. To wszystko przydało się tylko po to, by nie było kreczu, i aby Yen-Hsun Lu mógł podziękować rywalowi za grę po zwycięstwie 6:4, 7:6 (9-7), 6:3.
Przysiężny nie zyska wiele w rankingu po jedynym wygranym meczu Wielkiego Szlema, jednak zapowiedział koniec związków ze światem challengerów i podbój Ameryki, na razie w eliminacjach turniejów ATP.