Magdalena Fręch (72. WTA) przeszła na John Cain Arena wielki test wytrzymałości i odporności psychchicznej. Zagrała z Darią Saville (195. WTA, kiedyś Darią Gawriłową), która w turnieju głównym znalazła się dzięki dzikiej karcie. Australijka nie ma bardzo mocnego uderzenia, zdobywa punkty dzięki grze taktycznej i bieganiu do każdej piłki, ale kiedy ma dobry dzień wygrać z nią niełatwo.
Od pierwszych minut gra była bardzo wyrównana, także Polka nastawiła się na dłuższe wymiany, bo wytrwałość na korcie to także jej mocna strona. Piłki latały zatem długo, lądowały blisko linii, kontrola ryzyka z obu stron powodowała, że o wyraźną przewagę, nawet w gemach serwisowych, było trudno.
Czytaj więcej
W pierwszej rundzie zakończyła występ w Melbourne Magda Linette (24. WTA). Polska tenisistka, która w ubiegłym roku grała tam w półfinale, nie dokończyła spotkania z Dunką Karoliną Woźniacką (252. WTA).
Fręch przegrała pierwszy set chyba z powodu zbyt małej agresji w decydujących chwilach. Kiedy trochę jej dodała, okazało się, że rywalka zaczyna tracić punkty. Wyglądało na to, że przy stanie 6:7 (5-7), 6:3, 5:2 i 40-30 dla Polki mecz się skończy, lecz gdy zawzięta Daria obroniła piłkę meczową, wstąpiły w nią na pół godziny nowe siły. Obroniła jeszcze kilka piłek meczowych, wyrównała na 5:5 i gdy stadion szykował się na emocje mistrzowskiego tie-breaka (do 10), pewność ręki nagle jak przyszła, tak zniknęła.
Po szóstej piłce meczowej Magdalena Fręch wygrała set 7:5 i z nim cały mecz. Trener Andrzej Kobierski, także jeden z bohaterów widowiska, mógł wreszcie usiąść na krzesełku i otrzeć pot z czoła, bo dzień był gorący. W drugiej rundzie Polka zagra z Naomi Osaką lub rozstawioną z nr 16 mocną Francuzką Caroline Garcią. W tym meczu mocnych uderzeń będzie znacznie więcej.