Świat sportu na razie nie poświęcił mu zbyt wiele uwagi, gdyż na kortach Nansha International Tennis Center nie zjawiła się żadna sława z pierwszej dwudziestki rankingu i okazja do świętowania tego powrotu jest wątpliwa: działacze WTA w zasadzie przyznali się do porażki w sprawie Peng, byłej najlepszej deblistki świata, która zniknęła po złożeniu oskarżeń – i następnie wycofaniu się z nich – o napaść na tle seksualnym wobec wysokiego rangą urzędnika chińskiego.
Wtedy sprawa bezpieczeństwa Peng była „większa niż interesy”, jak mówił szef WTA Steve Simon, chociaż zawieszenie turniejów w Chinach miało w dużej mierze charakter symboliczny. Większość międzynarodowych wydarzeń sportowych i tak została tam wówczas odwołana zgodnie z rygorystyczną polityką sanitarną podczas pandemii.
Nikt nie pamięta o Shuai Peng
Po początkowym zniknięciu Peng odnalazła się w zaaranżowanych występach podczas kilku imprez w ojczyźnie, w tym na igrzyskach w Pekinie, ale poza Chinami jej nie widziano. Tyle jednak wystarczyło, by władze WTA zmieniły zdanie i wróciły do Państwa Środka. Nie było tajemnicą, że brak tych turniejów poważnie zmniejszył dochody organizacji.
Czytaj więcej
Obiad z szefem MKOl Thomasem Bachem i wywiad dla „L'Equipe" nie rozwiały obaw o bezpieczeństwo chińskiej tenisistki.
Chiny wciąż są kluczowym rynkiem dla WTA: mają infrastrukturę tenisową, sporo zainwestowały w ten sport, wciąż obowiązują kontrakty telewizyjne i umowy sponsorskie związane z tenisem kobiecym w tamtym regionie. Przed pandemią WTA organizowała 10 turniejów w Chinach – z łączną pulą nagród wynoszącą 30 milionów dolarów. Szczytem były finały WTA w Shenzen (2019) z 14-milionową pulą, które dały mistrzyni Ashleigh Barty 4,42 mln premii.