Są wimbledońskie pożegnania, które wyciskają łzę, są takie, które niosą nadzieję i są również takie, o których po prostu szybko się zapomina.
Choć dla niektórych kibiców Igi Świątek i Huberta Hurkacza może zabrzmi to szorstko, brak Polki i Polaka w decydujących fazach turniejów singlowych niewiele wzruszył Brytyjczyków.
Czytaj więcej
Iga Świątek przegrała emocjonalny ćwierćfinał Wimbledonu z Eliną Switoliną. Brytyjskie trybuny się cieszyły, Ukrainka nie dowierzała, Iga przyjęła porażkę godnie.
Oni widzą swój Wimbledon, gdzie bohaterów kreuje najpierw lokalny patriotyzm (dopóki jest komu kibicować), następnie silnie medialna osobowość (co nie zawsze oznacza sukcesy na korcie, częściej kontrowersje poza nim). Liczy się też uroda (wedle miejscowych kryteriów) i poruszające opowieści z życia. Dopiero na końcu ważny jest sport, świetny serwis, wybitny return, slajs i wolej.
Wciąż uczy się gry na trawie
Gra Igi, choć zdecydowanie lepsza niż przed rokiem, nie była więc śledzona z uwagą należną, wedle nadwiślańskiej dumy, liderce rankingu WTA. Na ostatnią konferencję prasową oprócz polskiego kontyngentu medialnego, stawiło się tylko kilkoro przedstawicieli zagranicznych redakcji i pytali o sprawy banalne: porady trenerskie w przerwie na zasuwanie dachu, problemy z forhendem, większe wsparcie brytyjskiej publiczności dla rywalki z Ukrainy.