W piątek w Wimbledonie było bardzo gorąco, panie grające popołudniową porą miały za przeciwnika także zachodzące słońce, ale największą rywalką Magdy Linette była ona sama. Grała z mistrzynią olimpijską z Tokio, ale to nie powinno jej przestraszyć, bo mistrzyni, choć dzielnie wraca po kontuzjach, nie jest na razie tą niezłomną tenisistką, którą była ponad trzy lata temu, gdy ranking WTA pokazywał jej czwarte miejsce na świecie. 

W piątek Szwajcarka grała z ramieniem i barkiem oklejonym wieloma taśmami i plastrami, nie serwowała porażająco mocno (choć celnie) i nie pędziła po korcie zadziwiająco szybko. Po prostu grała z większą swobodą, powtarzalnością i pewnością siebie. Tyle wystarczyło na wyraźnie zmęczoną Polkę.

Czytaj więcej

Wimbledon. Hubert Hurkacz wciąż zwycięski

Pani Magda wyjedzie z Londynu z mieszanymi uczuciami. Trzecia runda to wprawdzie zarobek 131 tysięcy funtów (minus znaczny brytyjski podatek), ale żal, że nie zagra na korcie centralnym lub numer 1 z Igą Świątek, co podpowiadała drabinka turniejowa. Wimbledoński rekord Magdy Linette, czyli trzecia runda, pozostaje niepobity.