Brytyjscy kibice mówią, że Wimbledon bez niej będzie jak truskawki bez śmietanki albo Pimm’s bez mięty i ogórka. 30 lat obecności podczas transmisji oraz, przede wszystkim, pierwsze rozmowy z bohaterkami i bohaterami finałów dały Sue Barker szacunek mediów i widzów, tytuł szlachecki i bardzo mocno związało z tradycją turnieju.
W końcu trochę niezauważenie sama stała się ikoną Wimbledonu. Dostała od BBC propozycję przedłużenia kontraktu o kolejne trzy lata, ale uznała po kilku miesiącach rozterek, że w wieku 66 lat warto odejść, nawet będąc w szczycie zawodowej formy.
– Po prostu uważam, że nadszedł właściwy czas, by zostawić ten wysiłek innym. To było moje wymarzone zajęcie i kochałam każdą jego minutę, pracując z tak wieloma wspaniałymi kolegami. Kiedy zaczynałam, absolutnie nie sądziłam, że dam radę wykonywać tę pracę przez 30 lat. Właściwie zdecydowałam się odejść już w 2017 roku, gdy transmisje stały się wyjątkowo długie i wyczerpujące. Miałabym wówczas za sobą 25 lat w Wimbledonie i wydawało mi się, że to dobry czas na odejście. Cieszę się jednak, że zdecydowałam się zostać. Jestem bardzo szczęśliwa, bo kończę to wszystko bez żalu i na własnych warunkach – powiedziała w „Daily Mail”.
Czytaj więcej
Trener Tomasz Wiktorowski o swojej koncepcji pracy z Igą Świątek, podziale zadań w zespole najlepszej tenisistki świata i o tym, dlaczego jego podopieczna może wygrać Wimbledon.
Istotnym powodem decyzji pani Barker była także śmierć w tym roku jej 100-letniej mamy Betty. – Mama zawsze była bardzo zainteresowana moją karierą w mediach i rozmawiałyśmy o tym każdego wieczora. Kiedy dzieje się coś takiego, zmusza cię to do ponownej oceny życia. Jej odejście stało się kolejnym powodem, dla którego uznałam, że to właściwy moment na koniec kariery zawodowej – stwierdziła dziennikarka.