Największym osiągnięciem Osaki w mijającym roku wydaje się to, że zwróciła uwagę mediów i opinii publicznej na problemy mentalne sportowców, nawet tych z pierwszych stron gazet i portali. Znalazła mocne wsparcie i sprowokowała do podobnych wyznań sporą grupę sław sportu z innych dyscyplin. W 2021 roku na chwilę do turniejowego życia wrócił też Roger Federer. Nie było go ponad rok (dokładnie 404 dni), ostatni mecz zagrał w Australian Open 2020. W przerwie przeszedł m.in. dwie operacje prawego kolana, rehabilitował się długo, co przyjęto ze zrozumieniem, bo wiek szwajcarskiego mistrza zna każdy. Na miejsce powrotu wybrał w lutym stolicę Kataru, zrobiono z tego wielkie wydarzenie, bo takie są zasługi i charyzma 20-krotnego mistrza Wielkiego Szlema.
Pierwszy mecz wygrał, więc pochwał było mnóstwo, nikt nie przypuszczał, że ciąg dalszy już tak przyjemny nie będzie. W Dausze wielkiego Rogera pokonał Nikoloz Basilaszwili. Po trzech miesiącach Federer pojawił się w Genewie i tam także rdzy nie zrzucił. W paryskim Wielkim Szlemie było lepiej – trzy zwycięstwa, ale potem nagła rezygnacja z gry.
Znane tłumaczenie, że mistrz tak naprawdę czekał na turnieje na trawie, też się nie sprawdziło. W Halle, gdzie królował od zawsze, odpadł w drugiej rundzie, w Wimbledonie doszedł do ćwierćfinału, ale tam przegrał z Hubertem Hurkaczem 3:6, 6:7, 0:6. Trzeci set był bolesny dla kibiców Szwajcara i, nie pierwszy raz, skłania do pytań o ciąg dalszy. Odpowiedź w dużym skrócie brzmi: „Stan kolana znów się pogorszył, będzie kolejna operacja, mam plany powrotu, ale bez konkretnej daty”. Czekamy do dziś. Skąpe wiadomości, jak ta o odłożeniu kul, wielkiej nadziei nie budzą.
Polskie radości
W drugim roku tenisa z koronawirusem mieliśmy także polskie radości. Hubert Hurkacz, obecnie 9. tenisista świata, zapracował na ten ranking, wygrywając m.in. turniej z serii ATP Masters 1000 w Miami, grając w półfinale Wimbledonu i zwyciężając w ATP 250 w Metz. Wywalczył także awans do finałowego turnieju mistrzów w Turynie, pojawił się na igrzyskach, no i zmienił adres z Wrocławia na Monte Carlo, co ma znaczenie, nie tylko podatkowe, ale także sportowe: partnerów treningowych na właściwym poziomie ma za sąsiadów.
Iga Świątek tytułu z Paryża nie obroniła, lecz wygrała imprezy w Adelajdzie (WTA 500) i Rzymie (WTA 1000), w każdym turnieju wielkoszlemowym grała w czwartej rundzie (w Roland Garros nawet w ćwierćfinale), więc podsumowania sezonu wypadły pozytywnie, tym bardziej że poparte zostały 9. pozycją w rankingu WTA.