Ma 24 lata. Od niespełna tygodnia w jej życiorysie widać zapis: mistrzyni WTA Finals 2018 w Singapurze. W finale pokonała Amerykankę 3:6, 6:2, 6:2 Sloane Stephens. Na koncie ma od niedzieli o 2,36 mln dolarów więcej minus podatki, opłaty dla ekipy i składki emerytalne.
Mimo że wygrała już 14. turniej WTA, nie jest postacią dobrze znaną. Pominąwszy umiarkowanie rozbieraną sesję dla ukraińskiego magazynu męskiego „XXL" z grudnia ub. roku, nie pcha się na okładki, niechętnie zwierza z prywatnego życia, poza sportem nie daje powodów, by budzić zainteresowanie mediów.
Jej tenisowa droga też nie zaczęła się nadzwyczajnie. Po prostu zazdrościła starszemu o dziewięć lat bratu Julianowi, widząc jak chętnie rodzice biorą go na korty, wierząc, że zostanie mistrzem rakiety. Ona też chciała grać, wyprosiła, by zajęli się także nią. W końcu tata Michajło, kiedyś zapaśnik i mama Olena, w przeszłości niezła wioślarka, uznali, że oprócz zajęć z pływania, lekkoatletyki, gimnastyki i koszykówki może także zacząć odbijać piłki w klubie w Odessie.
Dobrze zrobili – tenisowa kariera Juliana zatrzymała się na poziomie lokalnym, zagrał kilka razy bez powodzenia w turniejach niższej rangi, po latach poszukiwań znalazł swoje miejsce jako instruktor tenisa w Los Angeles.
Siedmioletni kontrakt
Z Eliną było zaś trochę jak w bajce – kilka lat mozolnych treningów, parę drobnych sukcesów, aż do 2006 roku, gdy w dziecięcym turnieju w Odessie wypatrzył niespełna 12-letnią Elinę książę, może król biznesu z niezbyt dalekiego Charkowa, Jurij Sapronow. Miał klub tenisowy i ambicje, powiedział trenerom, by popatrzyli uważnie na zawziętą dziewczynkę z Odessy.