Swietłana Kuzniecowa jest zmęczona. To norma w historii jej udziału w Masters. W żadnym z trzech poprzednich startów w mistrzostwach WTA Rosjanka nie przeszła rundy eliminacyjnej. Zdaje się, że za czwartym razem może być podobnie.
Trafiła na dobry dzień Zwonariowej, ale to nie tłumaczy wszystkich słabych zagrań, niepewności i braku wiary w sukces. Od początku widać było, która z Rosjanek jest szybsza i dokładniejsza. Pierwsze przełamanie serwisu Kuzniecowej przyszło w czwartym gemie, następne w ósmym i już było po pierwszym secie. Zwonariowa prowadziła 2:0 w drugim, jeszcze widzowie zobaczyli kilka zrywów jej rywalki, ale remis 2:2 był ostatnim w meczu. 6:2, 6:3 i debiutantka mogła doliczyć do konta 100 tys. dolarów premii.
Stawiać na półfinałowy awans najniżej rozstawionej tenisistki w turnieju jest może za wcześnie, ale Wiera rzeczywiście ma przewagę, o której mówią fachowcy – ze względu na przerwę i leczenie kontuzji w środku sezonu jesienią miała i chyba nadal ma zdrowie do gry.
Swietłana pewnie marzy, żeby ten rok już się skończył, bo niby unikała kontuzji, grała solidnie, lecz przegrała we wszystkich pięciu finałach turniejów WTA, w jakich występowała, i spadła z drugiego (jeszcze za obecności Justine Henin) na siódme miejsce na świecie.
Jedynym jej sukcesem, przyznajmy, że umiarkowanym, okazało się zwycięstwo w wiosennej pokazówce w Warszawie. Wyjazd z akademii Sanchezów w Hiszpanii do Rosji, pod opiekę dawnej sławy tenisa radzieckiego Olgi Morozowej, wydaje się zatem uzasadniony, jeśli od stycznia mamy oglądać na kortach dawną energiczną kobietę, a nie jej wersję doskonale obrazującą, czym jest smutek słowiańskiej duszy.