Grę w tenisa wymyślono jako rywalizację ludzi dorosłych, ale jak widać uśmiechnięty maluch, który swobodnie porusza się po korcie wywołuje u odbiorców pozytywne reakcje. Od kiedy pojawiły się w tenisie duże pieniądze, do rozgrywek coraz częściej rwały się i dzieci. Dorośli ich nie zniechęcali, pewnie w myśl zasady, że małemu powinno być łatwiej, że skoro mniej rozumie, to nie przejmuje się stresem, a technikę uderzeń może przyswoić szybciej niż dorosły. Nim wprowadzono odpowiednie obostrzenia (Age Eligibility Rule zabrania startu w zawodowych turniejach osobom poniżej 14-tego roku życia), kilka bardzo młodych dziewczynek wpisało swoje nazwiska na listę tenisowych rekordów. Mity na temat tych postaci krążą po kortach do dziś.
To zrozumiałe, że zapada w pamięć pierwszy mecz wygrany z dorosłą rywalką przez jedenastolatkę. Warto też wiedzieć o pierwszych zwycięskich turniejach, albo awansie do setki rankingu, jaki nastąpił przed ukończeniem piętnastego roku życia. Rokrocznie odnawiana biblia WTA Tour wymienia najmłodszą zawodniczkę, która zarobiła pierwszy milion na korcie. Na tej liście, ale i przy innych zestawieniach, odnoszących się do kategorii cudownych tenisowych dzieci, nazwiska wciąż są te same. I ciągle działają na wyobraźnię rodziców, nie zastanawiających się raczej, jaka była cena tamtych sukcesów i co się potem stało z bohaterkami.
Dawne młode małe gwiazdy mają się teraz rozmaicie. Tracy Austin - szczęśliwa mężatka, matka trzech chłopaków, próbuje pisać wspomnienia, komentuje tenis dla amerykańskich stacji telewizyjnych. Andrea Jaeger – po mniej lub bardziej udanych próbach uporządkowania swego życia wstąpiła do klasztoru. Jennifer Capriati - na dobrą sprawę słuch po niej zaginął, publicznie się nie udziela. Monica Seles – włączyła się kilka razy do różnych przedsięwzięć charytatywnych i ma za sobą nieudany występ w amerykańskiej wersji „Tańca z gwiazdami”. Martina Hingis gra w tenisowych pokazówkach, kłóci się z matką o majątek i szuka życiowego partnera, co jest o tyle trudne, że przylgnęła do niej etykietka kobiety przynoszącej mężczyznom pecha.
Podczas halowego turnieju WTA w Paryżu można było obejrzeć Nicole Vaidisovą, cudowne dziecko ostatnich kilku sezonów. Czeszka w wieku 16 lat była o dwie piłki od finału Roland Garros 2006, gościła już w pierwszej dziesiątce rankingu, wygrała 6 turniejów, a na korcie zdążyła zarobić prawie 3 mln dolarów. Dziś jej tenis to jednak obraz nędzy i rozpaczy. Zniknęły wszystkie atuty, a prawie 190 cm wzrostu, długie nogi i ramiona raczej zdają się przeszkadzać niż pomagają przy odbijaniu piłek. Ostatnie w miarę przyzwoite wyniki Czeszka uzyskała rok temu. Po drodze zerwała współpracę ze swym ojczymem-trenerem, przeżyła zawód miłosny z kolegą tenisistą Radkiem Stepankiem, którego odbiła Martinie Hingis, no i naturalnie podpisała kilka nowych kontraktów. Ze zblazowaną miną od miesięcy przegrywa bez walki jeden mecz za drugim, potem wzrusza ramionami i żując gumę ogłasza trasę swej kolejnej turniejowej marszruty.
Utalentowane dziecko plus rakieta równa się czasem sukces i duża kasa. Powinniśmy jednak pamiętać, że jest i druga strona medalu - stracone dzieciństwo i często wcale nie szczęśliwe życie.