Szarapowa wie, że tenisowe powroty są trudne. Wyszła na kort centralny Legii niepewna swych sił i nawet jeśli próbowała zamaskować tę niepewność, to nie do końca jej się udało.
Pierwszy mecz Rosjanki po dziewięciu miesiącach w kategoriach tenisowych był słaby. Akcja się rwała, wymiany kończyły szybko, piłki zawstydzająco często grzęzły w siatce lub leciały daleko za linię. Szarapowa ma od lat ten sam sposób na zastraszenie rywalek – uderzyć mocno przy pierwszej okazji. W Warszawie też zaczęła ostro, return nie do obrony onieśmielał, może dlatego Tathiana Garbin długo nie mogła uwierzyć, że ten mecz jest do wygrania.
Włoszka miała trudną rolę. Być tylko tłem dla powrotu sławnej mistrzyni – nie honor, a wygrana z gwiazdą powracającą po wielomiesięcznej kontuzji to ból dla organizatorów turnieju.
Decyzję za Garbin podjęła Szarapowa i wygrała pierwszego seta. Tenis Włoszki nie porywa, delikatnie mówiąc. Jest słabszą odmianą wytrwałego odbijania Franceski Schiavone – dużo szumu, mało siły w tych piłkach. Jeśli Garbin zdobywa punkty, to wtedy, gdy jest cierpliwa. Doczekała się swojej szansy, gdy było 6:1, 5:2 dla Rosjanki.
Może dopiero piłki meczowe obudziły w niej odwagę, może poczuła, że publiczność też chce trochę dłuższego meczu, może pomogły brawa, gdy po lobach Szarapowej dobiegała do uciekających piłek i odbijała plecami do kortu, jak w pokazówkach. Dosyć powiedzieć, że odrobina determinacji wystarczyła do pokazania, że cudownych powrotów gwiazd nie ma.