Trzysetowa wygrana Polaka z Chorwatem na korcie nr 8 nie mieściła się w zestawie spodziewanych zdarzeń pierwszego dnia. W zapowiedziach to spotkanie zwyczajnie pominięto, jak się okazało, niesłusznie.
Przysiężny wcale nie zagrał meczu życia. Najsprawiedliwiej będzie napisać – dobrze wykorzystał słabości przeciwnika. Jak sam przyznał, posłuchał, co mówią o kontuzjach Chorwata, obejrzał kilka jego meczów na YouTube i już wiedział, że jest na zmęczonego pracą Ivana rada, że dobrze będzie grać często na jego stronę forhendową.
Pierwsze mecze, nawet hen za kortem centralnym, ogląda się w tłoku. Tłumek zgęstniał po pierwszym gemie, który polski tenisista zaczął jak fachowiec od gry na trawie. Mieszał asy i woleje, atakował bez obaw. Po chwili było 2:0, potem Ljubicić wyrównał, a nawet zaczął prowadzić, ale Przysiężnego nie zatrzymał. Gdy przegrywał 5:6, poprosił o pomoc doktora, zyskał tylko krótkie odroczenie porażki.
Mecz się nie zmienił do końca, tylko w Chorwacie malała wiara, że pokona upartego Polaka. W tie-breaku grał tak ostrożnie, że chwilami nad kortem przelatywały echa wspomnień tenisa z lat 70. Podcinany bekhend, przepychany forhend, rotacja boczna, rotacja wsteczna. Przysiężny nie stracił spokoju ani na chwilę, nawet nie przeżywał tego sukcesu, choć to dla polskiego tenisa chwila bardzo rzadka: ostatnim Polakiem, który wygrał wimbledoński mecz, był Wojciech Fibak w 1986 roku.
– Zdarzało mi się grać lepiej. Miałem przestoje. Tylko nazwisko rywala i prestiż turnieju czynią ten sukces największym w karierze. Kluczem do awansu w rankingu było lepsze zdrowie. No i kilka miesięcy temu powiedziałem sobie, że czas się zmienić. Koniec z obrażaniem się na tenis, czas myśleć pozytywnie. Pomogło – powiedział Przysiężny po meczu. „Polskiego Federera”, jak nazywano tenisistę kilka lat temu, czeka teraz mecz z obywatelem Tajwanu o nazwisku Yen-Hsun Lu i rankingu ATP nr 82. Polak wie o nim tylko tyle, że to gracz praworęczny. – To już dobrze, nie lubię grać z leworęcznymi – mówił. Gdy Polak prezentował w praktyce potęgę pozytywnego myślenia, na korcie centralnym działy się rzeczy niezwykłe. Alejandro Falla z Kolumbii wygrał dwa sety z Rogerem Federerem, czym doprowadził mistrza do głębokiej zadumy, a jego małżonkę do nagłej bladości. Trzeci set przywrócił równowagę wydarzeniom, ale w czwartym Falla prowadził już 5:3 i serwował. Nawet wygrał jedną piłkę, ale bliżej zwycięstwa już nie był.