Do pozbawienia Cilicia szans na półfinał Wawrinka potrzebował zaledwie trzech zwycięskich gemów, ten warunek spełnił łatwo w kilkanaście minut, gdy objął prowadzenie 4:1.
Potem Szwajcar nie musiał się już o nic martwić, nawet ewentualna przegrana nie miała znaczenia – Tomas Berdych też już nie mógł go przeskoczyć, gdyby liczono procenty wygranych gemów. „Stan the Man", jak nazywano go w Londynie, zrobił jednak swoje – wygrał w trzech setach, dorobił kolejne 155 tys. dolarów premii i zasłużył na półfinał bez liczydeł i dodatkowej arytmetyki.
Sobotnie półfinały są takie, jakie wskazywał rachunek prawdopodobieństwa, emocje zaczynają się od meczu polskiego i szwedzkiego deblisty, potem wszystko też idzie tak jak w dniach rozgrywek grupowych: single o 15 i 21. czasu polskiego, drugi debel o 19.
Ostatnie mecze deblowej grupy A przyniosły, oprócz trzeciego sukcesu Łukasza Kubota i Roberta Lindstedta, zwycięstwo bliźniaków Boba i Mike'a Bryanów nad Alexandrem Peyą i Bruno Soaresem. Ten mecz nie był jedynie walką o premię, lecz decydował o awansie z drugiego miejsca w grupie. Amerykanie wygrali po dwóch tie-breakach i w sobotę zmierzą się o 19.00 w półfinale z mistrzami Roland Garros 2014 Julienem Benneteau i Eduardem Rogerem-Vasselinem.
Dobrze się stało – bez pary nr 1 na świecie (po raz dziesiąty), tych co wygrali wspólnie ponad 100 turniejów, mają w dorobku zwycięstwa we wszystkich turniejach cyklu ATP Masters 1000 (co nazwano „Career Golden Masters") oraz dostali znów doroczną nagrodę specjalną od kibiców tenisa – półfinał byłby trochę niepełny.