Dzień czwarty turnieju miał przebiegać pod hasłem: będzie deszczyk, będzie dreszczyk, ale żeby aż tak się działo, nie przypuszczano. Jednak od pierwszej piłki spotkania Brown – Nadal można było dostrzec oznaki słabości Hiszpana, choć pewnie nie każdy w nią wierzył, albo nie chciał wierzyć.
Niemiecki Jamajczyk, nr 102 na świecie, wygrał z Hiszpanem 7:5, 3:6, 6:4, 6:4. Wszystko na korcie centralnym. Kto to Dustin Brown wyjaśniać polskich kibicom chyba nie trzeba, znają go z naszych krajowych turniejów, w 2014 roku np. jako mistrza Pekao Szczecin Open. Postać barwna, życiorys niebanalny (tenis z Jamajki go nie chciał, przygarnęła ojczyzna matki), Bob Marley wytatuowany na lewym boku, dredy jak należy, kolczyki w nadmiarze, tenis nieobliczalny, choć zwykle w zderzeniu z siłą gry największych – nieskuteczny.
Przyszła pora, by dzielny Dustin dostał nagrodę za odwagę. W zachodzącym słońcu zagrał znakomicie – szybko, ryzykownie, nie komplikował decyzji: jak piłka poszła mocno i celnie na hiszpańską stronę, gnał do siatki.
Pewnie, że miał dla tenisa Nadala duży szacunek, ale właśnie dlatego nie chciał pozwolić Hiszpanowi na jego grę, przerzut i zabójcze wymiany. Chciał walczyć po swojemu i walczył. Gra dużo. Od kwalifikacji singla. Zgłosił się także do debla. Zobaczymy Browna w sobotę (zagra z Serbem Viktorem Troickim), może zobaczymy później, jeśli starczy sił.
Żal Nadala, ale chyba i samemu Nadalowi żal, że tak się toczy ten tenisowy rok. Nowy program naprawczy zapewne zostanie przez wujka Toniego wdrożony, lecz dziś wszyscy widzą, że tego sezonu uratować się chyba nie da. Kryzys jest wciąż widoczny.