Długich opowieści i wspomnień po tym meczu nie będzie. Przewaga liderki rankingu WTA była duża, zbyt duża, by wierzyć w nagły zwrot akcji. Kilka piłek wygranych stylowo przez Radwańską nie zrekompensuje ogólnego wrażenia, że niepodzielnie na korcie w Singapurze rządziła trochę polska Niemka z Puszczykowa.
Przyczyny tej porażki, trochę za dotkliwej, jak na marzenia miłośników talentu polskiej tenisistki z Krakowa i Warszawy, zapewne nie sprowadzały się tylko do przewagi fizycznej i taktycznej rywalki. Może Radwańską nieco rozbroiło poczucie spełnienia planu minimum, czyli awansu do półfinału.
Może oglądając Andżelikę we wcześniejszych meczach dostrzegła jej ewidentny wzrost pewności siebie i twardości w grze i nie potrafiła tego wrażenia wyrzucić z głowy. Może po trochu przyszło w sobotę wszystko – także znużenie sezonem, stare kłucia w barku i chęć wyjazdu na wakacje.
Wyszło jak wyszło, godzina z kilkunastoma minutami na pożegnanie sezonu to niewiele. Pozostaje zatem podsumować tenisowy rok najlepszej polskiej tenisistki i ten bilans wychodzi lepiej, niż wskazuje ostatni mecz.
Trzecia pozycja na świecie wciąż brzmi dumnie, 53 zwycięstwa i 18 porażek – też dobrze, trzy tytuły z turniejów WTA w Shenzen, New Haven i Pekinie powiększyły liczbę takich sukcesów do 20. Na koncie wzrost oficjalnych premii o prawie 3,8 mln dolarów (premia z Singapuru to 497 tys. dol.), to dobra miara tych osiągnięć.