To już druga w tym roku przegrana Radwańskiej z tą 35-letnią rywalką (poprzednia miała miejsce w Australian Open). Ta z Miami boli jeszcze bardziej, bo była jak lekcja u surowej nauczycielki. Radwańska bywała bezradna wobec mocno uderzających piłkę rywalek, ale tak jednostronne spotkania widywaliśmy rzadko, nawet gdy po drugiej stronie siatki stały Serena Williams, Maria Szarapowa, Petra Kvitova czy Garbine Muguruza.
Oczywiście można wziąć pod uwagę to, że Chorwatka zagrała genialny mecz, w ataku prawie się nie myliła, co podkreślają wszyscy obserwatorzy, ale trudno zapomnieć o jednym: Polka ani razu nie wygrała gema przy swoim serwisie.
Jest też drugi powód do pesymizmu: wstydliwa porażka przyszła jako ukoronowanie fatalnej zimy na kortach twardych, a przed Polką turnieje na nawierzchni ziemnej, której nie lubi. Dopiero po Roland Garros (przełom maja i czerwca) przyjdzie czas na ukochaną trawę i Wimbledon, ale jaka będzie wówczas pozycja Radwańskiej w rankingu, trudno przewidzieć.
Przed trenerem Tomaszem Wiktorowskim i całym teamem Polki stoi wyzwanie najpoważniejsze od dawna – odbudowa formy Radwańskiej, przeciwdziałanie temu, by zimowy zjazd nie przerodził się w wiosenne załamanie, bo wtedy lato też może nie być nasze, nawet na trawie.
Dłużej odpocząć, coś zmienić w treningu, poprosić kogoś o radę, choć przygoda z Martiną Navratilovą skończyła się szybko? Te pytania pojawiają się same, podobnie jak wątpliwości, czy wiele lat zawodowej gry na najwyższym poziomie nie wyczerpało fizycznie kruchej Radwańskiej, czy znajdzie ona jeszcze w sobie siłę, by spojrzeć w przyszłość z optymizmem i zacisnąć zęby. Oby wróciła do wielkiej gry, bez niej polski tenis stałby się znowu ubogim krewnym na salonach.