Pożegnanie było uprzejme, życzenia dalszych sukcesów zapewne szczere, wydaje się jednak, że tym razem powrotu już nie będzie.
– Jestem wdzięczny Ivanowi pomoc i wskazówki udzielane przez lata. Sporo wspólnie osiągnęliśmy, wiele skorzystałem. Teraz skoncentruję się na przygotowaniach do powrotu i styczniowych startów w Australii – tak brzmiał komunikat tenisisty. – Życzę Andy'emu jak najlepiej. Zrobiliśmy wspólnie niemało, dobrze się przy tym bawiąc – skomentował wspólną decyzję trener.
Lendl po raz pierwszy pojawił się w ekipie Murraya pod koniec 2011 roku, pracowali razem do 2014. Sukcesy rzeczywiście były: dwa tytuły wielkoszlemowe (US Open 2012, Wimbledon 2013, także złoty medal olimpijski w Londynie i nr 1 rankingu ATP). Drugi raz wrócili do siebie w 2016 roku i znów pojawiły się efekty, m. in. wygrany Wimbledon 2016. Nie bez racji mówiono, że Czech (dziś obywatel USA) zrobił dla Andy'ego więcej, niż pozostała siódemka trenerów przez 12 lat.
Powrót Szkota do wyczynowego tenisa po przewlekłej kontuzji biodra ma nastąpić w Nowy Rok w Brisbane. Cztery miesiące przerwy kosztowały Murraya spadek z 1. na 16. pozycję rankingu ATP. Tenisista rozpocznie wkrótce przygotowania do tego startu w bazie w Miami, trenerem będzie na razie jeden z dotychczasowych bliskich współpracowników – Jamie Delgado, co oznacza, że Sir Andy raczej nie będzie się spieszył z poszukiwaniem następcy Lendla.
Powody rozstania leżą raczej po stronie legendy czeskiego tenisa. Lendl już dwa lata temu mówił, że potrzebuje więcej czasu dla siebie, że chce być częściej z chorymi rodzicami i córkami próbującymi sił w rozgrywkach golfa zawodowego. Dawna sława kortów ma także pewne kłopoty zdrowotne i nie lubi długich podróży samolotowych, a to jeden z nieodłącznych elementów pracy trenera tenisa w cyklu ATP World Tour.