40-letnia Amerykanka kilka dni temu dziękowała Bogu, że nie upadła na niezwykle trudnej trasie zjazdu w Garmisch-Partenkirchen. Trochę to do niej niepodobne. Przez lata wspaniałej kariery za nic miała przecież niebezpieczeństwa związane z ryzykiem, jakie niosą za sobą szybkościowe konkurencje alpejskie. Igrała z ogniem. Dlatego też tak często była najlepsza.
W kurorcie Vonn po dwóch wcześniejszych błędach, po których niemal nie wypadła z trasy, ominęła bramkę. Nie ukończyła zawodów. Wcześniej, niemal w tym samym miejscu trasy, wypadek miała Austriaczka Nina Ortlieb. Złamała prawą nogę. To już 20. kontuzja w karierze 28-letniej wicemistrzyni świata z Courchevel/Meribel (2023).
Czytaj więcej
Mimo zapaści w polskich skokach Puchar Świata w Zakopanem wciąż przyciąga kibiców, choć mniej niż w latach świetności. Powody do optymizmu dało piąte miejsce Pawła Wąska. Na Wielkiej Krokwi triumfowali jednak Austriacy.
Amerykanka tłumaczyła po występie w Garmisch-Partenkirchen, że „jej celem po powrocie jest jazda bez podejmowania zbyt wysokiego ryzyka". Chce zachować zdrowie i jeszcze coś wygrać – jak nie w tym, to w kolejnym, olimpijskim przecież sezonie. Kolejnego dnia, w supergigancie, pojechała na swoim dotychczasowym poziomie. Była 13. Taki wynik zaostrza apetyt.
Lindsey Vonn, trzecia w klasyfikacji wszech czasów
Vonn karierę zakończyła w 2019 roku. Jej ciało były wyniszczone przez kontuzje. Sama mówiła, że przez to „nie mogła zjeżdżać tak szybko, jak sobie tego życzyła”. Zmęczona fizycznie i podrażniona zapowiedziała, że „nie widzi możliwości powrotu”, a świat sportu żałował, że mówi „pas”.