„Tutaj lata nasz mistrz świata” – wykrzyknął spiker gdy na belce podczas pierwszej serii konkursu drużynowego stanął Dawid Kubacki. Na trybunach wybuchła wrzawa jak przed próbą każdego z naszych reprezentantów i po jej zakończeniu.
Przez chwilę skoczek z Szaflar znów mógł poczuć się fetowany niczym mistrz świata. „Prowadzimy” – wyrwało się z gardła konferansjerowi. Podsycał gasnącą nadzieję, choć tym razem entuzjazm widzów był szczery i zrozumiały. Rzeczywiście Polska wskoczyła na pierwsze miejsce. Tylko przez moment.
Polska na piątym miejscu. Było lepiej niż można się było spodziewać
Kubacki skakał jako trzeci zawodnik pierwszej serii. Wylądował na odległość 131,5 m. Szybko wszystko wróciło do normy z tego sezonu - inni okazali się dużo lepsi niż Polacy. Skakali blisko granicy 140 m lub - jak Norweg Johan Andre Forfang – ją przekraczali (142 m). Z Biało-Czerwonych najdalej poszybował – zgodnie z przewidywaniami – nasz lider, Paweł Wąsek (133 m). Na półmetku Polska zajmowała piąte miejsce.
Czytaj więcej
Skoczkowie zjechali zdobywać punkty w Pucharze Świata do Zakopanego. Dwutygodniowa przerwa w konkursach niewiele zmieniła. W kwalifikacjach najlepszy był Daniel Tschofenig, z Polaków – Paweł Wąsek.
I finalnie nic się nie zmieniło. W drugiej serii poprawiali się Aleksander Zniszczoł (125 m) Kamil Stoch (solidne 131 m). Trzykrotny mistrz olimpijski nawet w słabszej formie traktowany jest z honorami. Fetowany był jak mistrz, przechodząc obok trybuny VIP otrzymał owację. Zawalił swój skok Kubacki (128 m). Wąsek potwierdził wysoką klasę. 138 m to dziewiąta odległość w konkursie.