Było to spotkanie drugiej rundy euro-afrykańskiej grupy II, kolejnym rywalem Polaków będzie we wrześniu Rumunia, która zagra u siebie.
– Kamil wygra ten mecz – powiedział Marcin Matkowski, wychodząc z konferencji prasowej po zwycięstwie w niedzielnym deblu w parze z Łukaszem Kubotem. Było wówczas 2:1 dla Polski i ta przepowiednia oznaczała, że to właśnie Majchrzak zakończy spotkanie, zdobywając trzeci punkt.
Trudno było nie zgodzić się z duchowym przywódcą naszej reprezentacji, po tym co młody Polak pokazał w sobotę w pojedynku z Takanyi Garangangą. Majchrzak grał mądrze i za solidnie, by którykolwiek z tenisistów Zimbabwe zrobił mu krzywdę. W niedzielę blond dryblas Benjamin Lock też nie miał wiele do powiedzenia.
– Głównym atutem rywala miał być serwis, ale nie był. Zupełnie nie czułem przewagi Locka w jego gemach serwisowych – powiedział Majchrzak, który w poniedziałek rano wyjeżdża grać w challengerze na Tajwanie, a potem przeniesie się do Chin. Cel jest jasny: awans w rankingu na takie miejsce, które da prawo gry w turniejach wielkoszlemowych, być może jeszcze w tym roku. Widać, że już blisko roczna współpraca z jednym z najlepszych polskich trenerów Tomaszem Iwańskim (obserwował swego podopiecznego w Sopocie) przynosi efekty i te marzenia mogą się spełnić.
Zwycięstwo nad Zimbabwe odniesione bez Huberta Hurkacza (obecnie naszej rakiety nr 1) ma swoją wartość. Jeśli polscy młodzi gracze będą robili postępy, to daviscupowa przyszłość wcale nie musi być smutna bez kontuzjowanego Jerzego Janowicza. Debel wciąż jest naszym atutem, para Kubot – Matkowski budzi respekt każdego rywala i plan powrotu do Grupy Światowej, o którym mówi kapitan Radosław Szymanik, nie wygląda już na urzędowy optymizm. Wszystko zależy od tego, jak potoczą się kariery Majchrzaka i Hurkacza, czy szybko zaczną regularne występy w głównym cyklu ATP Tour.