Szwecja, która w eliminacjach do mundialu zajęła w swojej grupie drugie miejsce (za Francją, a przed Holandią), a w barażach wyeliminowała Włochów, jest wśród ośmiu najlepszych reprezentacji świata.
Szwedzi byli już wicemistrzami (1958, na swoich stadionach), a na turnieju w USA zajęli trzecie miejsce. Mieli wtedy świetnych piłkarzy. W latach 50. słynny tercet GRE-NO-LI (Gren – Nordahl – Liedholm) w barwach AC Milan podbijał Serie A, w 90. grali Henrik Larsson, Martin Dahlin, Anders Limpar, Thomas Ravelli, Jonas Thern. Potem był Zlatan Ibrahimović, który z reprezentacją nie wywalczył żadnego trofeum.
Dziś Szwecja nie ma żadnego piłkarza, o którym moglibyśmy powiedzieć, że będzie gwiazdą mundialu. Mimo to Szwedzi grają dobrze, wielu fachowców uważa nawet, że brak Ibrahimovicia wychodzi im na dobre. Nie są już przytłoczeni jego obecnością, a ich gra, choć wciąż niezbyt skomplikowana, nie opiera się wyłącznie na podaniu do swojej największej gwiazdy.
Szwajcarzy musieli grać ze Szwedami bez dwóch podstawowych obrońców ukaranych kartkami: Stephana Lichtsteinera (Juventus) i Fabiana Schaera (Deportivo La Coruna). W pierwszych minutach to było widać. Szwedzi dwa razy podeszli bez problemów pod bramkę Yanna Sommera, ale zmarnowali obydwie szanse. Najpierw Marcus Berg, będąc niecałe dziesięć metrów od bramki, trafił piłką w Zatokę Fińską (mecz rozgrywany był w Sankt Petersburgu). Później, po złym wybiciu Sommera Szwajcarzy desperacko zablokowali strzał.
I to prawie wszystko, co dało się z tego meczu zapamiętać. Berg jeszcze trafił w bramkarza, a przed przerwą po podaniu obrońcy Mikaela Lustiga pomocnik Albin Ekdal nie trafił w bramkę. To była najlepsza okazja Szwedów.