Poprzedni sezon dla Piotra Małachowskiego i Roberta Urbanka nie był udany. Najgorsze wspomnienia mają chyba z mistrzostw Europy w Berlinie. Małachowski, mistrz świata z 2015 r. i dwukrotny wicemistrz olimpijski, spalił wszystkie trzy próby. Urbanek, który na swoim koncie ma brązowe medale mistrzostw świata i Europy, zaprezentował się znacznie poniżej oczekiwań. Zajął 14. miejsce, w najlepszej próbie uzyskał ledwie 62 m, ponad dwa metry mniej niż 39-letni wtedy Kanter.
Niedługo potem Estończyk zakończył karierę, a na pożegnalne zawody zaprosił obu Polaków, którzy czuli, że potrzebują zmiany. Małachowski od 21 lat pracował z Witoldem Suskim, opowiada o nim bardzo ciepło, traktuje go trochę jak ojca, więc decyzja o rozstaniu nie była łatwa.
– Gdyby nie zmiana trenera, to pewnie zakończyłbym karierę. Byłem zmęczony sportem i chciałem czegoś nowego. Przez ostatnie półtora roku chodziłem na treningi jak do nielubianej pracy. To się odbijało na mnie, na mojej rodzinie. Byłem sfrustrowany, niemiły. Teraz znów mam przyjemność z uprawiania sportu – mówi „Rz" Małachowski.
Pomysł narodził się wspólnie, podczas pożegnalnych zawodów Kantera. – On też chciał czegoś nowego. Stwierdził, że jego doświadczenie mogłoby się nam przydać. Potrzebowaliśmy kogoś, z kim będzie można wymyślić plan przygotowań, porozmawiać. Dogadaliśmy się, Polski Związek Lekkiej Atletyki (PZLA) udzielił zgody – wspomina Urbanek.
Związek podpisał z Estończykiem umowę do igrzysk w Tokio. Kanter wspominał w rozmowie z „Przeglądem Sportowym", że nie do wszystkich pomysłów łatwo było przekonać Polaków, zwłaszcza Małachowskiego. – Mówili mi: Gerd nikogo nie trenował, pytano, czy to dobra decyzja, ale powiedziałem: ryzykujemy. Kanter zwraca uwagę na zdrowie, masaże, fizjoterapię, wyniki badań. To jest dla mnie ważne, bo mam już 36 lat – mówi Małachowski. Diety podobno Polakom nie przebudował. Wiedzą i tak, na co mogą sobie pozwolić, a czego lepiej unikać.