Tuż przed 32. urodzinami amerykański golfista mógł znów powiedzieć, że jest szczęśliwy. Zakończył sezon 2007 z dziewiątym tytułem gracza roku, szacunkowymi dochodami powyżej 100 milionów dolarów oraz świetnymi prognozami na przyszłość.
Wygrał siedem turniejów, wśród nich jeden wielkoszlemowy, dostał ponad 10 mln dolarów nagród, bywało lepiej, ale jak na start w 16 imprezach w roku (każda trwa niecały tydzień) nie wypada źle.
Wzorem innych wielkich sportowców startuje rzadko, ale jak już bierze kije do ręki, to nie po to, by grać rolę halabardnika. Ostatni raz walczył w minioną niedzielę w finale turnieju, którego jest gospodarzem – Target World Challenge w Sherwood Country Club w Kalifornii. Przyjechał po 74 dniach odpoczynku od golfa, najdłuższych wakacjach, jakie miał od 1996 roku, wygrał z przewagą siedmiu uderzeń, nagrodę (1,35 mln dol.) przekazał własnej fundacji.
– Chociaż uderzałem tak, jak widzieliście, wciąż widzę możliwość poprawy. To miłe – powiedział dziennikarzom. Miłe w życiu Tigera Woodsa jest ostatnio niemal wszystko. W 2007 roku dopisywało mu też zdrowie, jeśli nie liczyć laserowej operacji wzroku, drugiej w karierze.
Jest takie golfowe powiedzenie: uderzaj na pokaz driverem, zarabiaj pieniądze putterem. Złośliwi mówią, że motto Woodsa od dawna brzmi: zarabiaj pieniądze driverem, zarabiaj pieniądze putterem, zarabiaj pieniądze pozowaniem, zarabiaj pieniądze noszeniem ubrań, zarabiaj, nosząc zegarek...