Test na znajomość Karty olimpijskiej oblałaby pewnie większość z ponad 10 tysięcy sportowców startujących w Pekinie, a może i kilku członków MKOl. Jedno zdanie jest jednak dzięki chińskim igrzyskom dobrze znane. Wpisano je w słynnym już artykule 51, w punkcie trzecim. „Żaden rodzaj demonstracji ani propagandy politycznej, religijnej lub rasowej nie jest dozwolony na obiektach, arenach i innych terenach igrzysk”.
W innym punkcie pojawia się jeszcze uwaga, że zabronione jest też umieszczanie jakichkolwiek materiałów propagandowych na sportowcach (tak to ujmuje Karta), ich stroju i sprzęcie.
To oznacza, że nawet kontrowersyjny znaczek wpięty w klapę podczas ceremonii otwarcia, naklejka z napisem „Wolny Tybet” na rowerze, dysku treningowym albo polityczny transparent na balkonie w wiosce olimpijskiej byłyby wbrew dokumentowi, który jest konstytucją MKOl. Nieważne, czy taki znaczek dotyczy Tybetu, czy serbskości albo albańskości Kosowa. Grozi za to dyskwalifikacja lub odebranie akredytacji. Teoretycznie.
Od kilku miesięcy trwa dyskusja, co będzie wolno podczas igrzysk powiedzieć i zrobić, a czego nie
Od kilku miesięcy trwa dyskusja, co i jak będzie podczas igrzysk wolno powiedzieć i zrobić, a co nie. MKOl wyjaśniał to przy różnych okazjach, ale wątpliwości pozostają. Rzeczniczka ruchu olimpijskiego Giselle Davies zapowiedziała swego czasu, że sportowiec, który usłyszy pytanie np. o Tybet, Darfur czy Falun Gong, może odpowiedzieć, co mu się podoba, bo „wolność słowa sama w sobie jest dla MKOl wielką wartością”. Ale wypowiedź nie może być apelem ani prowokacją, nieważne czy w intencjach politycznych, religijnych czy rasowych. Granica między wypowiedzią zwykłą a prowokacyjną bywa cienka.