Pierwszy set zapowiadał całkiem inne zakończenie. Polskie atakujące uderzały piłkę z energią, której nie widać było podczas spotkania z Kubą, było więcej uśmiechów, szybkich akcji i dobrej obrony. Może Chinkom wydawało się, że Polki przestraszą się kilkunastu tysięcy widzów wykrzykujących bojowe hasła, może same za bardzo chciały spełnić oczekiwania rodaków – efekt był trochę nieoczekiwany: od początku przegrywały kilkoma punktami.
Kibice Polek doczekali się powrotu skutecznej Katarzyny Skowrońskiej – to była najlepsza wiadomość z pierwszego seta. Anna Podolec, nadal poklejona plastrami, nie mogła atakować tak często, ale gdy z lewej strony siatki zbijała Małgorzata Glinka, utrzymanie przewagi nie było takie trudne. Set został wygrany.
Trochę żal, że kłopoty wróciły szybko. Pierwszy grzech był najważniejszy – słabe przyjęcie zagrywki. Jak Milena Sadurek musiała gonić za piłką kilka metrów, aby ją wystawić, to nie mogło być mowy o skutecznym ataku. Chinki mogły spokojnie czekać z blokiem i nawet krótka chwila polskiego zrywu w środku drugiego seta nie zostawiała złudzeń: mistrzynie olimpijskie zostały rozdrażnione i bardzo chciały pokazać swą władzę na boisku.
Porażka do 15 boli, ale na szczęście nie zniechęciła drużyny trenera Marca Bonitty. Polki walczyły, jak mogły, lecz nawet skuteczna Skowrońska to za mało, by zrównoważyć siłę ataku Chinek. To trochę inna drużyna niż przed czterem laty, gdy grały najszybciej na świecie i świat zwyczajnie nie nadążał. Teraz ta pospieszna siatkówka jest już znana, dzięki temu nie jest zawsze dokładna i skuteczna, lecz gdy zobaczy się, jak rozgrywająca Kun Feng narzuca tempo, to jednak trudno się przyzwyczaić. W trzecim secie Chinki nie dały szansy Glince i koleżankom na odrobienie strat, a że czasem zdarzył się Polkom prosty błąd, to już przy stanie 19:23 zgrabne chińskie tancerki w złotych strojach czujnie czekały przy bandzie na przerwę.
Polskie siatkarki drugi raz przegrały 1:3, ale też drugi raz nie straciły wiary w awans