Tym razem sędzia pozwolił piłkarzom, by byli głównymi bohaterami widowiska, ale o to, żeby zbyt piękne ono nie było, zadbali organizatorzy. Finał rozegrano w samo południe, kiedy nie było czym oddychać nawet na trybunach, a temperatura dochodziła do 40 stopni Celsjusza. Piłkarzom podobało się to tylko przed pierwszym gwizdkiem, kiedy mogli zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia w Ptasim Gnieździe. Później dwukrotnie dziękowali sędziemu za wyrozumiałość – arbiter w 30. i 70. minucie zrobił krótką przerwę, by zawodnicy mogli się napić. Nie było żadnego, który nie skorzystałby z takiej możliwości.
Argentyńczycy byli faworytem tego meczu i z taką rolą doskonale sobie poradzili. Gol padł jeden – w drugiej połowie Leo Messi fantastycznym podaniem zmusił do sprintu Angela Di Marię, ten nie stresując się za bardzo faktem, że jest to finał igrzysk olimpijskich zdecydował się delikatnym uderzeniem przerzucić piłkę nad bramkarzem i to wystarczyło do zdobycia złotego medalu.
Messi, który żeby przyjechać do Pekinu musiał pokłócić się z szefostwem Barcelony po ostatnim gwizdku cieszył się najbardziej. Wrócić spóźnionym do Katalonii będzie łatwiej z medalem za pierwsze miejsce, niż po bezbarwnym występie. Z Camp Nou gratulacje przyszły do niego zresztą jako pierwsze. Oglądający mecz z trybun Diego Maradona najpierw wyściskał Sergio Aguero, który dał Argentyńczykom awans do najważniejszego meczu strzelając w półfinale dwa gole Brazylii. Aguero jest partnerem córki Maradony, spodziewają się już także dziecka. Kiedy tylko okazało się, że będzie to chłopiec władze Atletico Madryt, w którym gra Aguero, zaproponowały podpisanie kontraktu zaraz po narodzinach. Ktoś kto ma w sobie geny dwóch tak dobrych piłkarzy, musi być lepszy od każdego z nich z osobna.
Argentyna wygrała 12. mecz z rzędu na igrzyskach i jako pierwsza od 40 lat obroniła tytuł mistrzowski. Zarówno w drużynie z Aten, jak i z Pekinu grał pomocnik Liverpoolu – Javier Mascherano. Brązowy medal wywalczyła Brazylia, która w piątek pokonała Belgię 3:0.
Argentyna: