Reklama
Rozwiń

Odwaga z odrobiną szaleństwa

Nicki Pedersen. Koledzy po fachu mówią o nim „Dzik”. Duński żużlowiec rzeczywiście bywa dziki, bywa zły, jeździ ostro. Nie rezygnuje do ostatnich metrów trwającego nieco ponad minutę wyścigu.

Publikacja: 21.10.2008 13:28

Nicki Pedersen

Nicki Pedersen

Foto: Fotorzepa, Krz Krzysztof Łokaj

Red

Ściganie od jedenastego roku życia nauczyło Pedersena, że każda szarża się opłaca, że przeciwnika najłatwiej zmusić do błędu siedząc mu na ogonie. Walka na łokcie, wywożenie przeciwników na manowce toru, manewry na granicy szaleństwa. To jest Pedersen. – Teraz trochę się miarkuje, nauczył się szanować kości swoje i przeciwników. Choć to wciąż najbardziej agresywnie jeżdżący zawodnik ze światowej czołówki. Kiedyś przesadzał. Za bardzo chciał wygrywać, a za mało umiał. Kiedy tracił głowę, powodował kraksy. Ale to częsta przypadłość młodych żużlowców. Szaleństwem chcą zyskać respekt w środowisku – mówi Krzysztof Cegielski, który przed pięciu laty przypłacił upadek ciężkim urazem kręgosłupa i do dziś nie odzyskał pełnej sprawności.

Złe wspomnienia związane z młodym Pedersenem ma Rafał Dobrucki. W 1997 roku, podczas młodzieżowych mistrzostw świata, Duńczyk dwukrotnie spowodował upadek Dobruckiego. I to w jednym biegu. - Najpierw sędzia zdecydował o powtórzeniu wyścigu w pełnym składzie, potem Duńczyk został wykluczony. Porządnie się poobijałem, ale ukończyłem turniej. Po trzech tygodniach ból nie ustępował, a gdy pojechałem na szczegółowe badania okazało się, że mam pęknięte kręgi szyjne. Przez rok nie mogłem wsiąść na motocykl – opowiada Dobrucki. Polak przegrał wtedy złoty medal z innym Duńczykiem, Jesperem Jensenem (niedawno zmienił nazwisko na Monberg). Pedersen nie miał najlepszego dnia. Zakończył zawody na 11. miejscu. Dobrucki uważa, że przez tamten wypadek miał duży wpływ na jego karierę. Na pytanie, czy sądzi, że Pedersen celowo go taranował, odpowiada: - Wolę tak nie myśleć.

Duńczyka raczej się szanuje, niż lubi. Rywale mówią o nim dobrze albo wcale. - Zachowuje się jak mistrz świata na torze i poza nim. Tytułów nie dostał na tacy, zapłacił za nie pracą i poświęceniem. Tak się buduje uznanie – to zdanie kolegi z Włókniarza Częstochowa, Sebastiana Ułamka. Najlepszy polski żużlowiec, trzeci zawodnik tegorocznego cyklu Grand Prix, Tomasz Gollob, zastrzega: - Wiem jaka opinia ciągnie się za Pedersenem, ale komentarze zachowam dla siebie. Poza tym nie wypada mi krytykować mistrza świata.

Największy rywal Duńczyka do tegorocznego tytułu, Australijczyk Jason Crump też nie uważa, że na torze Pedersen stosuje chwyty poniżej pasa: - Żużel to niebezpieczny sport, wypadki się zdarzają, a Nickiemu na pewno nie można zarzucić polowania na rywali. A że jeździ na granicy ryzyka? Cóż, jak widać, opłaca mu się to – kwituje Crump, mistrz świata z 2004 i 2006 roku. Tym dyplomatycznym unikom nie dziwi się Cegielski. – Każdy ma coś na sumieniu. Ostrą jazdę zarzucano swego czasu i Jasonowi i Tomkowi. W żużlu tak trzeba.

Swój pierwszy tytuł Pedersen zdobył w 2003 roku. Mało kto się tego spodziewał, w poprzednich trzech edycjach Grand Prix zajmował miejsca w drugiej dziesiątce. Zaskakujący sukces nie miał ciągu dalszego, kolejne trzy lata były chude, do Duńczyka przylgnęła opinia przypadkowego mistrza. Mówiło się, że Pedersena znów zawodzą nerwy, ale prawdziwa przeszkoda była gdzie indziej. Nicki miał kłopoty z krążeniem w przedramionach. Puchły mu nadgarstki i podczas zawodów, w parku maszyn, dobrem pierwszej potrzeby stały się dla niego woreczki z lodem.

Wreszcie, pod koniec 2006 roku, znalazł chirurga, który potrafił mu pomóc. Zdrowy Pedersen postanowił wszystko podporządkować odzyskaniu tytułu. Zatrudnił trenera od przygotowania fizycznego i dietetyka. Jeden przekonał go, że ćwiczenia na siłowni nie są złem koniecznym, a drugi – że istnieje menu bez hamburgerów. W kilka tygodni Duńczyk zrzucił osiem kilo. Nie liczył się z kosztami testując kolejne silniki, pracował ze swoim zespołem na trzy zmiany. Cegielski mówi, że znakomityą decyzją było też zatrudnienie nowego szefa mechaników – John Jorgensen jest dobrym duchem teamu Pedersena. To były żużlowiec, zna motocykle, tory i wie, co podpowiedzieć. Poza tym potrafi dotrzeć do Nickiego, uspokoić go. To również dzięki niemu Pedersen coraz rzadziej kopie motocykl, rzuca kaskiem i wydzwania do sędziów z pretensjami.

W poprzednim sezonie Duńczyk był poza zasięgiem rywali. Wygrał aż cztery eliminacje, tytuł zapewnił sobie już w przedostatnim turnieju. W tym roku już nie poszło tak łatwo. Pedersenowi deptał po piętach Crump, ale pościg się nie udał. Klasyfikację generalną Nicki wygrał z przewagą osiemnastu punktów. Krytycy Pedersena mówią, że trzeci tytuł zawdzięcza szczęściu i przychylności sędziów, którzy nie chcieli narazić się dyrektorowi cyklu Grand Prix, Duńczykowi Ole Olsenowi. Burza podniosła się zwłaszcza po czerwcowym turnieju w Cardiff, kiedy to polski sędzia zawodów Marek Wojaczek po upadkach z udziałem Pedersena dwukrotnie wykluczał jego rywali – Bjarne Pedersena i Leigha Adamsa – choć w zgodnej opinii to Duńczykowi należała się kara.

Crump znosi jednak porażkę po męsku. – Sędzia też człowiek, może się pomylić. Przespałem początek sezonu, moja wina. Tyle mam na ten temat do powiedzenia. Cegielski zauważa, że wszyscy wspominają Cardiff, ale podczas jedenastu turniejów Grand Prix szczęście uśmiecha się raz do jednego, raz do drugiego, a w końcowym rozrachunku liczą się dobry sprzęt, umiejętności i odwaga przyprawiona szczyptą szaleństwa. Kwestia proporcji jest dyskusyjna, ale przykład Pedersena pokazuje, że szaleństwo w podwójnej dawce się opłaca.

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku