Reklama
Rozwiń

Piłkarze bez nazwisk

Jeśli z meczu dwóch reprezentacji z ambicjami zapamiętamy tylko kibica trzymającego za rogi obciętą głowę antylopy, to znaczy, że z boiska wiało nudą, jak pisywali moi poprzednicy w dziennikarskim fachu.

Publikacja: 08.06.2009 02:23

Mecz z RPA odbywał się niemal dokładnie rok od pierwszego spotkania Polski na mistrzostwach Europy. Przegraliśmy wtedy z Niemcami 0:2. Z tamtej drużyny w Johannesburgu oglądaliśmy pięciu zawodników: Michała Żewłakowa, Marka Saganowskiego, Dariusza Dudkę, Rogera Guerreiro i Jacka Krzynówka.

Jak grali – widzieliśmy. Delikatnie mówiąc, nie było to widowisko szczególnie porywające. Można nawet przyjąć tezę, że w ciągu tego roku, mimo że wiele się w naszej drużynie narodowej zmieniło, wszystko zostało po staremu.

Wiemy, że z różnych powodów nie była to najsilniejsza reprezentacja, na jaką nas stać. Kilku zawodników odniosło kontuzję, paru innych nie pojechało do Afryki z powodów rodzinnych.

Kontuzje są zmorą wszystkich futbolistów świata, nieznających dnia ani godziny. „Powody rodzinne” to termin obszerny, trzeba piłkarzowi wierzyć na słowo, że nie może się ruszyć z domu, bo zgasi to jego domowe ognisko, skłóci z teściową, a dziecku będą się śnić koszmary. Tyle że jeszcze kilka miesięcy temu piłkarze powoływani do reprezentacji nie mieli takich kłopotów. Zostawiali żony, potomstwo i lecieli do Leo Beenhakkera jak w dym.

Co takiego się stało, że atrakcyjność drużyny narodowej i jej trenera zbliża się niebezpiecznie do poziomu słupków poparcia partii Libertas? Może wpłynęła na to coraz płytsza wiara w awans do finałów mistrzostw świata. Może informacje o rzekomym lub faktycznym podjęciu pracy przez Beenhakkera w Feyenoordzie osłabiły w piłkarzach wolę gry w jego drużynie, bo przecież niedługo przyjdzie nowy trener. Może wszystko razem wyzwoliło w nich potrzebę postawienia głównie na swoje sprawy osobiste i zawodowe, które łatwiej załatwić w klubach niż w słabej reprezentacji.

W dodatku trener, podkreślający dobrą pracę na zgrupowaniach i chwalący Polaków za talent, nie może przez rok zebrać grupy piłkarzy, która zagrałaby lepiej niż ci, którzy przegrali mistrzostwa Europy w Austrii i Szwajcarii. Jakkolwiek by było, nie ma jedności, nie ma sukcesu, Beenhakker przestał być wyrocznią, o dobrą atmosferę trudno.

Zawodnicy w sobotnim meczu nie mieli na koszulkach nazwisk, poza Żewłakowem, Krzynówkiem i Dudką nie mają nawet jeszcze swojego stałego numeru w kadrze. Trzeba jakiegoś zwycięstwa na miarę 10:0 nad San Marino, żeby wróciła nadzieja.

[ul][li][b][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2009/06/08/pilkarze-bez-nazwisk/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/li][/ul]

Mecz z RPA odbywał się niemal dokładnie rok od pierwszego spotkania Polski na mistrzostwach Europy. Przegraliśmy wtedy z Niemcami 0:2. Z tamtej drużyny w Johannesburgu oglądaliśmy pięciu zawodników: Michała Żewłakowa, Marka Saganowskiego, Dariusza Dudkę, Rogera Guerreiro i Jacka Krzynówka.

Jak grali – widzieliśmy. Delikatnie mówiąc, nie było to widowisko szczególnie porywające. Można nawet przyjąć tezę, że w ciągu tego roku, mimo że wiele się w naszej drużynie narodowej zmieniło, wszystko zostało po staremu.

Sport
Nie chce pałacu. Kirsty Coventry - pierwsza kobieta przejmuje władzę w MKOl
Sport
Transmisje French Open w TV Smart przez miesiąc za darmo
Sport
Witold Bańka wciąż na czele WADA. Zrezygnował z Pałacu Prezydenckiego
Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025